post słodko-kwaśny

Zacznę od słodkości.

Nie pisałam jakiś czas, bo chciałam wyrobić sobie pewien grunt, na którym moje refleksje mogłyby bazować.
Minęły dwa tygodnie od kiedy jestem u mojej host family. Oceniam je zdecydowanie na plus.
Od zeszłej środy zostałam już całkiem sama z młodym, ponieważ była już au pair pojechała do swojej nowej rodziny ( z szóstką dzieci : ] ). Początki nie były ani łatwe, ani trudne. Mój host dzieciak do łatwych nie należy. No i to nas akurat łączy ;)
Zapewne wspominałam, ale przypomnę, że T. jest adoptowany. Do Stanów przyleciał dopiero w tamtym roku, nie znał ani słowa po angielsku, wszystko było dla niego nowe i przechodził niezwykle trudny okres. Była au pair była główną osobą, która wdrażała Go w to wszystko choć i dla niej była to całkowicie nowa sytuacja. Można powiedzieć, że dorastali razem, dlatego też obecna zmiana trochę rozbiła mojego małego. Nie mógł zrozumieć, dlaczego Go zostawiła. Zanim przyjął i zaakceptował mnie, musiał najpierw pożegnać się z nią. Początkowo nie chciał współpracować. Pokazywał mi swoje najgorsze strony i miałam chwilami obawy, jednak wierzyłam, że potrzebuje czasu. I że ja potrzebuję go również. Trwało to mniej więcej 5 dni. Od tego tygodnia jak ręka odjął. Zaczęliśmy nadawać na tej samej fali, wypracowałam sobie swój system, do którego mały się przyzwyczaja i świetnie nam idzie.

Miałam ogromne obawy, które z pomocą bliskich udało mi się rozwiać. Może wynikały one głównie z moich wcześniejszych założeń i wymagań wobec samej siebie. Jadąc tutaj wyobrażałam sobie siebie totalnie zakochaną w moim host dzieciaku, gotową na wszystko w roli drugiej matki. Rzeczywistość okazała się trochę inna. Brakowało mi chemii w stosunku do niego. Nieraz potrafię się totalnie rozczulić na widok dziecka, zmiękcza mnie i już po mnie. W przypadku mojego host dziecka tak nie było. Może przez to, że miał dystans, to i mnie włączył się on automatycznie. Bałam się, że to ze mną jest coś nie tak, miałam ogromne wyrzuty sumienia. Dzięki mojej mamie zeszłam na ziemię. Uświadomiłam sobie, że to jest praca, że nie jestem drugą matką, że muszę zachować trzeźwość umysłu i znać granice. Wiem, że to logiczne i proste, ale przez moje wyobrażenia zajęło mi trochę czasu żeby na to spojrzeć w taki sposób. Od tamtej chwili wrzuciłam na luz. Daje 150% siebie, chciałam zdobyć zaufanie małego i myślę, że mi się udało. Zmniejszyłam sobie wymagania wobec siebie, dzięki czemu każdy krok do przodu jest miłym zaskoczeniem, a nie rozczarowaniem :)

Zatem w ciągu tygodnia wiele się w tej kwestii zmieniło. Lubię spędzać z nim czas, a on lubi swój czas spędzać ze mną. Dogadujemy się. Potrafi być przesłodki i kochany. I jedna rzecz, która totalnie mnie zmiękcza : uwielbia leżeć tak, żeby czuć bicie mojego serca. Ot właśnie tak ewoluowały nasze relacje :) Oczywiście pozostaje nadal krytyczna, mały potrafi dać nieźle w kość, ale obawy odnośnie radzenia sobie z nim na chwilę obecną minęły :) Wczoraj jedynie mnie zdenerwował, jak postanowił nie iść na karate odbierając mi jednocześnie przyjemność oglądania wysportowanych instruktorów :D

Dużo piszę o moich relacjach, a mało na temat czasu wolnego. Powód? To był mój priorytet jeśli chodzi o cel wyjazdu. Postanowiłam, że zanim zacznę tu żyć, zwiedzać, bawić się, to chce najpierw poznać rodzinę, ich zwyczaje, wartości, chcę stworzyć więzi. Nie potrafiłabym przez rok mieszkać u kogoś i zachowywać się stricte jak pracownik. Potrzebuję silnych więzi i cieszę się, że moja host family również.

Relacje z hostką mam doskonałe. Wczoraj, gdy widziała, że rozmawiam z mamą na skype, rzuciła się do ekranu, zaczęła mnie przytulać, całować i pokazywać serduszka, przez co oczywiście moja mama zaczęła płakać :) Mamy milion tematów do rozmów, staram się pomagać nie tylko małemu, ale również i jej. Nic nie daje mi większej satysfakcji niż wdzięczność w jej oczach :) Ten tydzień była również z nami babcia. I ją polubiłam i nawiązałam fajne relacje. Nie mam się do czego przyczepić, pod tym względem jest dokładnie tak jak oczekiwałam : ciepło i rodzinnie.

Relacje są, więzi są i nadal się tworzą, miasteczko, w którym mieszkam - ogarnięte. Poznałam sporo ludzi z okolicy, utrzymuję kontakt z tutejszymi au pair, mimo, że każdego dnia odkrywam i uczę się czegoś nowego to czuję się już oswojona. Na miarę moich możliwości i oczekiwań w zupełności mogę powiedzieć, że jestem tu szczęśliwa. Jutro mamy block party, impreza na zamkniętej ulicy, wszyscy wychodzą na zewnątrz i ... i właśnie nie wiem co. Się okaże, na pewno będzie to doskonała okazja, żeby poznać jeszcze więcej osób :)

Teraz niestety czas na tą kwaśną część.

Mimo, że od samego początku jest mi tutaj bardzo dobrze i ani przez chwile nie chciałam wrócić do domu ( ba! nie umiem sobie wyobrazić nawet powrotu do Polski w tym momencie ), to zaistniało kilka powodów, które totalnie nie pasują do tego pięknego obrazka.

Przede wszystkim pożegnania. Okres przed wyjazdem przyniósł ze sobą największą możliwą huśtawkę emocjonalną jakiej kiedykolwiek doświadczyłam. Pożegnania są czymś, z czym nie umiem sobie jeszcze radzić. I mimo, że już wiele ich mam za sobą, to towarzyszą mi one tutaj również. Nawet pożegnanie byłej au pair, z którą spędziłam świetny tydzień, było czymś trudnym i na swój sposób to w sobie przeżyłam. Każdego dnia zamykam w sobie jakiś rozdział, żegnam się z czymś w sobie,żeby móc iść do przodu. W niektórych kwestiach nie mam pojęcia, czy robię dobrze, ale wiem, że muszę TO zrobić. Jest to najbardziej burzliwy okres i mam tylko nadzieję, że coś z niego wyniosę, bo postawiłam wszystko na jedną kartę i mam świadomość tego, jak wiele tracę. Ale schodzę z tematu...

Jest sprawa, która totalnie wytrąciła mnie z równowagi. Dostałam informacje od znajomych z Polski o zaginięciu w górach mojego dobrego kumpla, który zdobywał Kazbek z grupą znajomych. Znaleźli jedno ciało, poszukiwania trwały, potem je przerwali, historia jest dosyć długa, zmierzam jednak do rezultatu. Znaleźli ciało drugiego chłopaka, po zidentyfikowaniu okazało się, że to właśnie Bartek. Jest mi ogromnie przykro z tego powodu. Wiem, że będąc w domu przeżywałabym tę tragedię w zupełnie inny sposób. Fakt, że jestem daleko, że nie mogę tego wszystkiego 'dotknąć', współodczuwać ze znajomymi chyba sprawia, że czuję się, jakby to działo się gdzieś obok, omijało mnie szerokim łukiem. Przedwczoraj tylko wszystko zeszło ze mnie, gdy czytałam o tym, rozmawiałam ze znajomymi, przeglądałam jego zdjęcia i znalazłam jakieś wspólne. Do tego wszystkiego doszła jeszcze inna sprawa, nałożyło się jedno z drugim i zaczęłam wyć, po prostu wyć. Za dużo emocji, uczuć, wątpliwości, bezsilności. Tak więc łzy się polały... Każdy ma czasem chwilę słabości.

Może nie powinnam pisać tu tego wszystkiego, ale prócz tego, że blog ma pomóc Wam jako informator, to ma też służyć mi, jako ''pamiętnik''. Jakkolwiek by to nie było przykre i jak bardzo nie chciałabym, żeby to się tutaj znalazło, to niestety niektórych rzeczy oszukać się nie da.

Bądź co bądź, jestem wrażliwa, ale też silna. Więc idę dalej, palę mosty i patrzę przed siebie.

Tym akcentem kończę tego dosyć prywatnego posta.

Słodko-kwaśne pozdrowienia ;)

P.

10 komentarze:

M. pisze...

:*****

Unknown pisze...

Dużo się tam dzieje, kochana dobrze tylko, że jesteś taka... jaka jesteś! Wszystkie au-pairki powinny mieć takie podejście do hostów jak ty. Będę się od Ciebie uczyć :* Poza tym wiem, że cokolwiek się stanie i nie ważne jak ciężko będzie, dasz rade, bo silna z Ciebie dziewucha :*

Anonimowy pisze...

Bo burzy zawsze wychodzi słońce!
Będzie dobrze :) w tą niedzielę nie będzie mnie niestety w NYC, ale w przyszłą Ci nie odpuszczę - kolejny dzień razem na pewno spędzimy! :))

Unknown pisze...

Moja niezawodna trójca !

Dziękuję ;*

Anonimowy pisze...

Na pewno będzie wszystko dobrze :) ! <3

Unknown pisze...

Mam taką nadzieję ! Dziękuję ! :)

Sandra pisze...

Czuję się, że się dogadamy :D
a co do kolegi... przykro mi. Doskonale Cię rozumiem i wiem co czujesz bo już przez takie coś przechodziłam :)

martowa pisze...

o rany, Twoj post wywarl na mnie ogromne wrazenie.
Jestes osoba niesamowicie silna i rozsadna, co widac chocby po tym, ze Twoim priorytetem bylo nawiazanie relacji z rodzina, a dopiero potem szalenstwo czasu wolnego. Naprawde, z przyjemnoscia czytalam opis Twoich relacji z Malym, bo widac, ze jestes wrecz stworzona do bycia au pair, mimo trudnosci wszelakich.
Masz kochana host mame i jestem przekonana, ze z jej pomoca (jak i rodzinki w PL) uda Ci sie przezwyciezyc wszelkie trudnosci :) Jest mi tez bardzo przykro ze wzgledu na Twojego znajomego. Jednak, dasz rade - bedzie ciezko, ale wierze i w Ciebie, i w caly Twoj pobyt w Stanach.
Buziaki, bedzie dobrze! :)

Unknown pisze...

Martusia, dzięki za miłe słowa ! :*

Aga pisze...

Podziwiam ją, że pojechała do szóstki dzieci!
Rozczuliło mnie zdanie o tym, że mały lubi leżeć tak, by czuć bicie Twojego serca :> Mega urocze, no naprawdę!
Mam nadzieję, że wszystko, co 'kwaśne', szybko się ułoży! :**

Prześlij komentarz