walkin' in the winter wonderland :)

Czy przypadkiem w ostatnim poście nie pisałam, że chciałabym troszkę śniegu, żeby móc w pełni poczuć świąteczny klimat ? Wydaje mi się, że chyba coś wspomniałam ... :)
Również przed niedzielnym wyjazdem do NYC, rozmawiając z mamą na skype, wspomniałam, że naprawdę niewiele mi brakuje do pełni szczęścia, tylko trochę zimowej aury towarzyszącej podczas spaceru na Rockefeller. Mówisz-masz, Patka !
W zasadzie w weekend spełniło się kilka z moich życzeń, ale po kolei ...

Sobota była pod znakiem zapytania, gdyż po porannym pilnowaniu Młodego nie miałam zbyt sprecyzowanych planów. Pogoda dopisywała, mimo deszczu poprzedniego dnia obudziło mnie słońce na bezchmurnym niebie. Tym samym pojawił się pomysł załatwienia bardzo ważnej sprawy, z którą zwlekałam, a którą powinnam zrobić w pierwszy weekend mojego pobytu tutaj : wizyta na plaży ! 
Otwarte morze i taniec to dwie rzeczy, które mogę nazwać swoją terapią. Uwielbiam szum morza, wiatr, wschody i zachody słońca, bez względu na pogodę potrafię chłonąć, marzyć, zapomnieć o wszystkim. Nie bez powodu poprzednie dwa sezony wakacyjne spędziłam pracując w miejscach, w których do morza dzieliły mnie zaledwie 2 minuty. I nie bez powodu bardzo często w mojej głowie przywołuje widoki,odświeżam wspomnienia i wracam myślami do jednych z najbardziej osobliwych chwil, jakie wywoływały poranne widoki wschodów słońca na Krecie. Mieszkając teraz na Long Island, od Long Beach dzieli mnie zaledwie 20 minut jazdy samochodem, bądź w przypadku sobotniej wyprawy : autobusem. Z M. wybrałyśmy się razem w sobotnie popołudnie, zahaczając jeszcze po drodze o starbucksa. Trafiłyśmy na darmowe ciasteczka, więc wizyta nam się tam trochę przedłużyła :D . W końcu dotarłyśmy na promenadę, gdzie poczułam falę radości, ekscytacji, ulgi, wzruszenia. Widok oceanu, zachód słońca, szeroka plaża i przepiękna, ciągnąca się w nieskończoność oświetlona promenada dopełniły mój pobyt tutaj. Pospacerowałyśmy trochę, nacieszyłyśmy się tym, co mamy na wyciągnięcie dłoni i posnułyśmy trochę planów na kolejne wizyty, szczególnie wakacyjne. Doceniam tym bardziej teraz lokalizację, w której jestem. Long Island jest wprost doskonałe. Z jednej strony Nowy York, z drugiej strony pozwalające na odpoczynek od miejskiej dżungli plaże i bliskość oceanu, a do tego doskonały punkt wyjściowy do wszelkiego rodzaju wyjazdów. Strzał w dziesiątkę :)





Nawet do tych zdjęć się w tym momencie uśmiecham :)

W drodze do domu zaplanowałyśmy wieczór w dość tradycyjnej formie, w naszym stałym pubie na starcie, a ''później się zobaczy". Pamiętacie, jak kiedyś wspominałam, że szukałyśmy tutaj swojego miejsca, swojej knajpy, w której mogłybyśmy się poczuć "jak u siebie" ? Tak się właśnie poczułyśmy, gdy podchodząc do baru nie zdążyłyśmy jeszcze się uśmiechnąć, a barman spytał nas, czy jak zwykle whiskey z colą :) Tak ! Posiedziałyśmy, pogadałyśmy, na koniec z ciekawości sprawdziłyśmy jeszcze jedną knajpę, po czym rozeszłyśmy się do domów, by wypocząć przed wyprawą do NYC następnego dnia.

Miałyśmy mały poślizg czasowy, więc późnym popołudniem dopiero dotarłyśmy do NYC. Już od dłuższego czasu chodziła za nami shisha. Znalazłyśmy więc mega fajną knajpkę na Midtown East i wraz z dwiema Moniami oddałyśmy się niedzielnemu chillowaniu. Jak ktoś bywa, lubi, to polecam Babylon Hookah Lounge - czad ! :) Po wyjściu kolejne życzenie, o którym wspomniałam, zaczęło się spełniać: śnieg . Powędrowałyśmy więc najpierw na Grand Central, by zgarnąć jeszcze brasilian team, a następnie prosto w kierunku Rockefeller zobaczyć w końcu słynną choinkę, lodowisko, światełkowe 'show' również na Rockefeller, a później jeszcze zobaczyć jak świąteczny nastrój wygląda w Bryant Parku :) Klimat jest niesamowity, mnie osobiście chłód nie przeszkadzał, jednak chwilami matka natura dawała chłodem konkretnie po twarzy, zatem po długim spacerowaniu postanowiliśmy weekend zakończyć i wrócić do domów :)

Rockefeller Christmas Tree


Bryant Park

Tyle spełnionych życzeń w zaledwie jeden weekend. Teraz przygotowania do świąt na pełnych obrotach. Dziś robiłam świąteczne zakupy dla mojego Małego z kartą kredytową hostki :D Trochę się obawiałam, czy ze wszystkimi ubrankami trafię w Jej gusta, bo bądź co bądź kwestia ubioru dziecka może być bardzo indywidualną sprawą. Na szczęście zakupowe szaleństwo w jakie wpadłam i ekscytacja między wieszakami z etykietą " BOYS age 1-6" nie poszły na marne, hostka zadowolona, a mój Mały będzie na nadchodzące święta odwalony jak milion dolców :)

Czekają mnie jeszcze przygotowania do wigilii, obiecane krokiety, au pair'owe wigilijne spotkanie u koordynatorki, podwójne urodziny w najbliższy weekend, spotkania z Mikołajem, prezenty, zatem same, miejmy nadzieję, przyjemności. I jedno pytanie, którym męczą mnie wszyscy, na które nadal nie mam(y) sprecyzowanej odpowiedzi : co z sylwestrem ?! Jakie u Was plany na ostatni dzień roku ? :)

Z zasypanego Rockville...

P. :)


6 komentarze:

Karolina pisze...

Na mnie też tak morze działa, uwielbiam spacery po plaży :)
Super wygląda ta świąteczna atmosfera, zobaczyć zimowy NY to marzenie! Pozdrawiam :)

Anonimowy pisze...

Aww jak slicznie <3

Aga pisze...

Nie dziwie sie, ze sie usmiechasz do zdjec z plazy, bo sa zachwycajace! Tez uwielbiam szum morza i wszystko, co z tym zwiazane.

Plany na ostatni dzien roku... Nie mam.

http://pedagog-pomaga-aupair.blogspot.com/ pisze...

Piękne zdjęcia! Zazdroszczę!

Unknown pisze...

Kolejna łącząca nas rzecz: KOCHAM morze, a ocean? Jeśli tylko się z nim spotkam wiem napewno: zakocham się! <3
Laska! MIESZKASZ W NYC I PYTASZ CO W SYLWKA?!?!?! Ja pierdziu, co ty masz w głowie!!!! :D Spełnij moje marzenie i spędź ten dzień (a w sumie najważniejsze 10minut przed 24) na TS z milionem innych ludzi <3 <3 <3

Koooochaaanaaaaaaaaaaa, pięknie tam macie <3

Unknown pisze...

Żeby zobaczyć tą spadającą kulę z moim wzrostem 1,57cm muszę tam stać od południa żeby mieć dobrą miejscówkę ;p Dlatego kombinuję, żeby mieć coś pewnego w NYC... Liczę, że się uda na TS ! :*

Dzięki kobietki :)

Prześlij komentarz