in love with ... Boston / konkurs!!

Obiecuję popracować nad długością postów... Ja wiem, ja doskonale wiem jak to męczy, jak końca nie widać ;) Rozkminiałam ostatnio, dlaczego na samym starcie z blogiem byłam pewna, że nie będę miała o czym pisać, że w bólu i cierpieniu będę tutaj brnąć słowo za słowem, żeby wyszła z tego jakaś zgrabna całość, a teraz jak przyjdzie co do czego to się rozpędzam i wychodzi spora litania. Bierze się to chyba z tego, że prócz au pairkowego społeczeństwa, garstka bardzo bliskich mi osób czyta tego bloga i jest to nasz główny komunikator. Tym sposobem piszę dużo o swoich uczuciach i emocjach, aby mogli zrozumieć mój przekaz tak, jakbym mówiła im to osobiście. Ale postaram się to kontrolować :)

Święto Dziękczynienia za nami, spędzone w niesamowicie rodzinnej atmosferze. Zostałam mile 'przyjęta do rodziny' przez kolejnych jej członków, a 3 dni bycia ze sobą non stop wcale nas nie zmęczyły, wręcz przeciwnie, zbliżyły nas do siebie nawzajem jeszcze bardziej. W czwartek wcześnie rano wyjechaliśmy z Rockville, by koło południa dojechać do Massachusetts. Jedna rzecz, która mi się bardzo podobała i zastanawiam się,czy to wyjątek, czy rzeczywiście tak jest... Świętowanie zaczęło się już dużo przed samą kolacją i towarzyszyła temu niesamowicie luźna atmosfera. Ja kombinowałam wcześniej w co by tu się ubrać, przy czym okazało się, że moje towarzystwo zasiada do kolacji praktycznie w dresach. Nie było gonitwy, nie było nerwów, nie było tradycyjnego dla nas : 'mieliśmy zacząć godzinę temu !'. Nikt nikogo nie pospieszał, nikt nie szukał na siłę problemów. Nie było sztucznego tłumu w kuchni, każdy na swój sposób się relaksował i tym sposobem naprawdę spędziliśmy niesamowity dzień. Nie mam niestety zdjęcia naszego indora bo zanim zdążyłam pójść po telefon to się już do niego dobrali.
Kolejny dzień spędziliśmy w Bostonie. W zasadzie to w oceanarium, czy jak to tutaj nazywają: aquarium. Nie mogę używać tego określenia, bo czułam się strasznie dziwnie opowiadając mamie, że pół dnia siedzieliśmy w akwarium. No..no nie. Miałam okazję zobaczyć trochę miasta i cóż...zakochałam się:) Nie wiem czemu Boston całkowicie inaczej sobie wyobrażałam, jakiś bardziej zatłoczony, brudny, szary ? Przed wyjazdem kolega mówił mi, że wrócę totalnie zauroczona...i miał rację! Boston jest przepiękny ! Nie mam zdjęć niestety, było strasznie zimno i udało mi się tylko uwiecznić świąteczną choinkę i parę uliczek, a reszta to mój Mały w towarzystwie rybek albo pingwinów :) Ale zdjęć nie robiłam, bo wiedziałam,że kiedyś tam wrócę. Stojąc tam i czując tą magię pomyślałam, że już chyba wiem, gdzie mogłabym spędzić resztę życia :)
Ostatni dzień to w zasadzie pożegnania, podziękowania i powrót do domu. Będę miło wspominać te dni, mimo, iż było to pierwsze, jakiekolwiek święto, które spędziłam w gronie rodzinnym, ale nie swoim.

Aquarium Boston. I pingłiny :)




Mimo, iż był to koniec świętowania, to jednocześnie był to dopiero początek weekendu. W sobotę, jak zwykle zresztą, zaliczyłyśmy z dziewczynami parę knajp na naszej dzielni. Miasto było totalnie zatłoczone ze względu na wracających na Thanksgiving studentów. Chodząc od pubu do pubu skończyłyśmy w miejscu, którego nie lubimy, ale i tak tam kończymy. Kojarzy mi się to zawsze z jedną krakowską knajpą, w której zawsze, ale to zawsze kończyłam...dopóki nie zawaliły się w niej schody :) I tak jest też w naszym tutejszym kaysey's. Nie chcę, ale muszę :) Moje kobiety się porozchodziły, a ja zostałam jeszcze z kumplem na mieście, wróciliśmy razem i tym miłym akcentem zakończyliśmy sobotni wieczór. W niedzielę pojechałam na moje pierwsze NIEudane zakupy tutaj. Atak sklepów na świeżo po Black Friday to jednak nie był dobry pomysł. Przynajmniej nie dla mnie. Aha...i nie uległam szaleństwu zakupów w piątkową noc. Do dziś nie wiem na ile te ceny rzeczywiście schodziły w dół, a na ile to tylko amerykański stereotyp. Może będę tu jeszcze za rok, to się dowiem ;)

Po takim wybiciu ( z i tak dosyć niestabilnego grafiku ) ciężko było nam wszystkim w poniedziałek wrócić do rzeczywistości. Tydzień też dosyć szalony, szczególnie ze względu na ilość birthday parties mojego Młodego, a także coraz więcej świątecznych uroczystości. Wczoraj na przykład wszyscy mieszkańcy zgromadzili się wieczorem w małym parku by zainaugurować świąteczny sezon, zobaczyć po raz pierwszy zapalane na choince lampki i pomachać Mikołajowi. Parę dni temu z Młodym też wybraliśmy się na '10minutowy' spacer w celu oglądania ozdobionych świątecznie domów, a wróciliśmy po 1,5 godziny. Radio mamy już od tygodnia ustawione na stację ze świątecznymi piosenkami, wszystko zaczyna pachnieć mandarynkami i przyprawami korzennymi, a gdy w niedziele rano wyszłam z domu, miałam łzy w oczach gdy zobaczyłam na całej ulicy mieszkańców dekorujących swoje domy w rytm "winter wonderland'' :) Magiaaa ! Uwielbiam to, mam fioła na punkcie świąt, choć kiedyś drażniło mnie to, że wszyscy zaczynają już miesiąc ( albo i więcej ) wcześniej. Drażniło do momentu aż uświadomiłam sobie, że na kilka dni po Bożym Narodzeniu stopniowo wszystko zaczyna znikać, pojawiają się wyprzedaże, wszyscy skupiają się na Sylwestrze i cały ten urok mija. Więc kiedy, jak nie teraz ? I po raz pierwszy w życiu chcę śnieg. Tak, wiem, niedawno narzekałam jak zaledwie w jeden poranek troszeczkę go spadło. Ale naprawdę, brakuje mi śniegu do tego pięknego obrazka.

Mikołaj nie przychodzi tu 6 grudnia, dopiero w okresie świątecznym. Ja jednak sama sobie sprawiłam prezent i już oficjalnie mogę się cieszyć, że 8 lipca będę piszczeć, kwiczeć i rzucać stanikiem na koncercie Michaela Buble. A tak poza tym mam takie małe życzenie, więc jeśli jakiś Mikołaj przypadkiem trafi na tego bloga, to niech pamięta, że ...




Ostatnia rzecz i jednocześnie prośba do Was. Wspomniałam ostatnio o konkursie na best au pair 2013, do którego zgłosiła mnie moja hostka. Jakimś cudem po przeczytaniu tych historii przeszłam dalej i teraz trwa walka o wygraną,jaką jest 500$. Chodzi o zbieranie głosów w facebookowym głosowaniu. Nie macie pojęcia, jak sama tego nie lubię i z jak wielką chęcią anulowałabym to wszystko, jednak 'walka' trwa a nakręciła ją zarówno moja hostka, koordynatorka jak i przede wszystkim znajomi, którzy uwierzyli w to z pewnością bardziej niż ja. Nie mogę wobec tego zostać całkowicie obojętna, zatem i do Was się zwracam, jeśli możecie poświęcić 30 sekund na polubienie profilu AuPairCare ( https://www.facebook.com/AuPairCare?fref=ts ) oraz co najważniejsze zagłosowanie na mnie ( ; ] ) ( https://www.facebook.com/AuPairCare?v=app_602313449829442&app_data=entry_id%3D40974052%26gaReferrerOverride%3Dhttps%253A%252F%252Fwww.facebook.com%252F ). Konkurencja jest ogromna, na chwile obecną mam jakieś niecałe 60 głosów, a dziewczyna, która prowadzi ma grubo ponad 200,ale chociaż spróbuję, dlatego każdy głos się liczy. Z góry dziękuję każdej/każdemu z Was za poświęcenie tej chwilki :)
(edit : głosowanie trwa do 11 grudnia :) )

W tym świątecznym, mandarynkowym nastroju żegnam i życzę miłego weekendu !

P.

7 komentarze:

jagoda9125 pisze...

zaglosowalam! powodzenia! zawsze to 500$ do przodu ! pozdrawiam jagoda

martowa pisze...

ode mnie na Mikołajki masz 59 vote i powodzenia misiaku :-)

Wiesz, tak czytam o atmosferze na Thanksgiving i marzy mi się by moje ostatnie Święta tutaj tak wyglądały. Bez tego stresu, tego, że 'musi' i więcej się kłócimy niż faktycznie odpoczywamy.
Boston też mi się tak kojarzył. Dobrze, że będę miała okazję zweryfikować swoją wiedzę :P

Buziaki z wietrznego ślunska! :D

N. pisze...

Jak ja bym chciała zobaczyć taką ogromną choinkę! :)
Ode mnie głos 60-ty. Twoja hostka naprawdę napisała wzruszającą wiadomość i widać, że Cię docenia. Szczęściara!
Pozdrawiam z Gdyni zawalonej śniegiem (z chęcią oddam!).

Anonimowy pisze...

cześć:)! myślisz,że jak ktoś zna angielski tak,że dużo rozumie,gorzej z mówieniem poradzi sobie jako au pair?

Unknown pisze...

Oczywiście, że tak ! Każdy sobie radzi, naprawdę. Różnica wynikać może jedynie z tego, czy wcześniej dana osoba miała okazję komunikować się w j.angielskim, czy nie, dlatego wydawać się może, że jednym przychodzi to łatwiej, niektórym gorzej. Z doświadczenia i obserwacji wiem, że bariery pokonywane są na Orientation i każdy prędzej czy później opanowuje umiejętność i słuchania i mówienia, a przede wszystkim bezproblemowej komunikacji. Ludzie też są tutaj bardzo wyrozumiali, mam nieraz wrażenie, że cieszą się, że 'umiemy mniej' dzięki czemu mają okazję nam jakoś w ten sposób pomóc, co jest naprawdę bardzo miłe :)
Nie ma się czego obawiać, język to jeden z najmniejszych problemów!


Dziękuję Wam serdecznie za głosy ! :*

Anonimowy pisze...

bardzo dziękuję za odpowiedź:) chyba zdecyduję się na wyjazd i oczywiście głos na Ciebie oddany,mam nadzieję,że wygrasz:) pozdrawiam

Unknown pisze...

Dziękuje serdecznie !

Jeśli sie zdecydujesz i będziesz potrzebować jakiejkolwiek pomocy : służę ! I już teraz trzymam kciuki ! :)

Prześlij komentarz