bez tytułu.

Piszę tego posta już chyba szósty raz. Za każdym razem zaczynam w inny sposób. Mam z jednej strony tak wiele do powiedzenia, a z drugiej nie mam ochoty pisać nic.
Czasem boję się, że te nasze au pair'owskie blogi staną się w pewnym momencie nudne. Wszyscy piszemy o tym samym, pomijając oczywiście jakieś tam prywatne wątki.
Zaczynamy od przedwyjazdowej ekscytacji, przez ciężkie pożegnania, orientation i jaranie się jak zapałki po pierwszej wizycie na Manhattanie. Potem przychodzi czas na pierwsze dni z Host Family, opis okolicy i tego, co przez najbliższe 365 dni będziemy codziennie mijać. Następnie, w zależności od sezonu, opisujemy życie tutaj. Przeczytałam zatem kilkanaście postów dotyczących Halloween'u, przepięknej, kolorowej amerykańskiej jesieni i jestem zwarta i gotowa do czytania postów na temat ozdób świątecznych, lodowisk, a także czekam na zdjęcia nowojorskiej choinki :) Lubię to! Uwielbiam wręcz, bo każdy z nas ma inny sposób pisania i przeżywania tego. Stale jednak brakuje mi motywacji, zawsze wydaje mi się, że jak ktoś już to opisał, to ja nie muszę. Włącza mi się takie "a, to może jutro" , "a,w sumie to nie takie ważne". Jak tak teraz to piszę, to śmieję się sama z siebie i dziękuję mojemu szczęściu, które mi całe życie dotychczas towarzyszyło, że to jedyne problemy, jakie tutaj mam :)

Tydzień minął znów zdecydowanie zbyt szybko.

Imprezę, na którą szykowałam się pisząc ostatniego posta, zaliczam do udanych. Póki co chyba najbardziej ze wszystkich. Mogłabym na jej temat napisać wieeeele, ale nie... Wszyscy będziemy zdrowsi, jak pewne rzeczy jednak zachowam dla siebie :) Z tygodnia na tydzień po każdej kolejnej wizycie w tych knajpach zaczynam się czuć jak u siebie. Z ciężką głową pojechałam w niedziele na spotkanie z Olką. Tym razem bez mapki, bez przewodnika, po prostu szłyśmy przed siebie, popijając kawkę i rozmawiając o wszystkim i o niczym. Chyba pierwszy raz nie wyglądałyśmy jak "turystki". :) 

Relacje z Młodym - najpiękniej. Wtorek był naszym sprawdzianem, ponieważ spędziliśmy sami caaały dzień. Przyjemnie było, o 20:00 przy bajce, nie mieć siebie jeszcze dość :) Dowiedziałam się też, że będę Jego żoną. Moja dwójka, czyli Młody i HM, to totalne spełnienie moich najśmielszych oczekiwań :) Przyjemnie jest się czuć kimś więcej, niż au pair. Nie umiem opisać słowami tego, jak dobrze mi jest tutaj. Ale to już pisałam. Zaczynam się robić nudna. Naprawdę nie wiem o czym pisać, choć dzieje się coraz więcej.

Coś jest w tym chyba, że blog jest miejscem publicznym, a znaczna część mojego życia ( pomijając te klasyczne elementy, o których wspomniałam na początku ) wypadła już z tego schematu. Nie lubię i nie umiem pisać o sprawach prywatnych w sposób zupełnie naturalny ze świadomością, że czytają to inni. A znowu pisanie w kółko tego, jak jest pięknie, kolorowo doprowadzi nas wszystkich do rzygania tęczą :) 

Skończę w tym miejscu. To zdecydowanie nie jest dobry wieczór na pisanie posta.
Weekend spędzam w Waszyngtonie na kawce u Obamy i ploteczkach z Michelle. Po drodze też Philadelphia i Baltimore. Ahoj przygodo!

Miłego weekendu.

P.

2 komentarze:

Karolina pisze...

Hej :) Twój blog wcale nie staje się nudny. Tak jak napisałaś każdy opisuje wszystko trochę inaczej, trochę inne ma przemyślenia. A na dodatek Twoje teksty czyta się bardzo przyjemnie więc proszę pisz dalej! :))

PS; Pogadaj z Obamą o zniesieniu wiz, koniecznie! :P
Pozdrawiam :)

Anonimowy pisze...

Miłej wycieczki Patty!
zazdroszczę relacji z rodziną, tak trzymaj (:

Prześlij komentarz