Szczęśliwego Nowego Yorku :)

Zaległości,zaległości ..

Witam w nowym roku ! Ciężko mi uwierzyć, że w ostatnim poście jeszcze składałam świąteczne życzenia i cieszyłam się swoją 3-miesięcznicą, podczas gdy obecnie mamy już 2014, a dokładnie wczoraj minęło mi 100 dni, które swoją drogą przegapiłam :)

Wypadałoby zacząć od początku, ale obiecuję, że po każdym zdaniu, zanim postawię kropkę i przejdę do kolejnego, przeliczę liczbę słów i skrócę co najmniej o połowę. Tym sposobem powinnam właśnie obciąć poprzednie zdanie ;p No dobra, do dzieła!

Christmas Time
Obaw było sporo, nie tyle o tutejsze świętowanie, ale o brak bliskich mi osób. Od kilku lat miałam w zwyczaju ryczeć u siebie na Wigilii tak po prostu, ze wzruszenia. W ten dzień więc z rana czytając wiadomości od rodziny i przyjaciół pękłam. Wisienką na torcie był skype z mamą, gdy po 20 minutach rozmowy i zaciskania zębów wybuchnęłam płaczem zalewając klawiaturę. Składanie życzeń tak ważnej osobie beż możliwości rzucenia się Jej w ramiona nie należy do rzeczy przyjemnych. Z własnej woli ominęłam jednak możliwość siedzenia w ekranie komputera 'na' Wigilijnym stole z rodziną. Dałam sobie trochę czasu rano na porozsyłanie życzeń i chwilę wzruszenia, po czym postanowiłam się od tego odciąć i celebrować tutaj, bo wiedziałam,że czeka mnie przecież dużo dobrego. I tak też było. Święta spędziłam we Florydzie. Nie mówię NA Florydzie, bo Floryda, w której byłam,to miejscowość w stanie NY ;p

Na uroczysty obiad do Babci zjechała się cała rodzina, wszystkie ciotki, wujki, kuzynostwo, których imiona śniły mi się po nocach, a wyobraźnia kreśliła drzewo genealogiczne, żebym czasem nie pomyliła, kto tu jest bratem i siostrą,a kto mężem i żoną. I tam nie obyło się bez wzruszeń. Babcia, o której niejednokrotnie wspominałam, ma polskie korzenie, zatem uroczysty obiad miał sporo polskich akcentów. Były pierogi, było też składanie sobie życzeń i dzielenie się opłatkiem, były też moje krokiety, które rozeszły się w mgnieniu oka :) Babcia złożyła mi piękne życzenia po Polsku, do których podobno od dwóch dni się przygotowywała,a Jej zaangażowanie sprawiło, że Im również pokazałam moją płaczliwą naturę ;)
Ta uroczystość na pewno rządziła się innymi niż polskie prawami, więcej tam było przystawek i przekąsek (jak na każdej imprezie, na której dotychczas z nimi byłam) niż głównych potraw. Daruję sobie jednak porównania do tradycyjnej polskiej Wigilii, które i tak niewiele wniosłyby do mojego życia :)

Szaleństwo prezentów było i u nas, jednak z umiarem. Umiar nie dotyczył jedynie Małego T., którego prezenty zapełniły jakieś 3/4 pokoju. W niespodziankę dla Niego zaangażowali się wszyscy, zatem Młody przez najbliższe parę lat nie będzie świadomy, jak w ciągu 3 minut z salonu zniknęły talerze, stoły, krzesła, a pozostała jedynie masa prezentów od Mikołaja, który...też nie wiadomo którędy dostał się w okolice choinki. Tak, 28 osób potrafi zdziałać cuda ;)
Prezenty dla pozostałych były bardziej symboliczne, choć też nikt na nikogo nie żałował. Ja powiększyłam zawartość szaf i półek o ubrania, kosmetyki, biżuterie i jakieś drobne gadżety :)
Najwięcej radości sprawiła jednak wszystkim gra Yankee Swap. Wyczytałam, że to rozrywka, która towarzyszy wielu uroczystościom, szczególnie właśnie w okresie Świąt Bożego Narodzenia i jest popularna głównie w US i Kanadzie. Każdy musiał przygotować wcześniej jeden prezent, uniwersalny. Losowaliśmy numerki, a później za ich kolejnością każdy wybierał sobie jeden prezent, oczywiście zapakowany, więc nie wiedzieliśmy, co jest w środku. Każda osoba musiała rozpakować swój prezent przy wszystkich i jeśli miała życzenie, to mogła swoją paczkę wymienić z prezentem osoby, która już swój wcześniej odpakowała. Na początku wydawało mi się to trochę bezcelowe, ale zrozumiałam, gdy zobaczyłam minę Wujka Deen'a, który wylosował różowe kapcie z pomponami, bądź nowego, prawie-członka rodziny - Darrena, z 5 kilogramami ziemniaków :) Tak więc 'wigilijny' obiad zakończyliśmy sporą dawką śmiechu.

Drugi dzień Świąt to uroczysty obiad u siostry mojej hostki, u której zresztą nocowaliśmy. Tu już bez fajerwerków, jednak nadal w miłej atmosferze. To w zasadzie był już ostatni element tego wielkiego zgromadzenia, zaraz po obiedzie wszyscy się pożegnali i porozjeżdżali każdy w swoją stronę. My zostaliśmy do kolejnego ranka, żeby jeszcze trochę odpocząć. Ze mnie chyba zaczęły schodzić emocje, bo dostałam gorączki i resztę pobytu spędziłam w łóżku trzęsąc się z zimna i dusząc z gorąca na zmianę.

Jedna z moich koleżanek trafnie oceniła, że w tym roku nie miałyśmy Świąt Bożego Narodzenia. Miałyśmy po prostu Christmas. Na pewno było to coś, innego, ciekawego i przerosło moje najśmielsze oczekiwania ze względu na to, jak mile zostałam przyjęta i jak wiele starań dostrzegłam ze strony każdego członka rodziny. Miło.

Namiastka świątecznego szaleństwa 

Najpiękniejsze łóżko, na jakim kiedykolwiek spałam ! :D

Święta, Święta ...i po Christmas :)
Już od początku tamtego świątecznego tygodnia zastanawiałam się, jak wyglądać będzie mój grafik. Przyzwyczaiłam się już do tego, że żyję bez grafiku i w weekendy oraz dni, gdy moja hostka nie pracuje, nigdy nie wiem jak wygląda mój plan pracy. Moja hostka należy do tego typu rodziców, którzy jak tylko mogą, to spędzają wolną chwilę ze swoim dzieckiem. Ale aż 10 dni nic nie robienia ? Nawet już teraz, gdy Święta za nami, ja nadal nie wiem czy pracowałam,a jeśli tak, to ile ;p Podział obowiązków na ten czas dni wolnych od szkoły przebiegł jednak dosyć płynnie. Młody zapisany był na gimnastykę, jakieś dodatkowe zajęcia w centrum dla dzieci zaraz niedaleko naszego domu, przeleciało to zatem niesamowicie szybko i obawy na temat tego, co z Nim robić przez te niemal dwa tygodnie, same zniknęły. Przez Święta nie pracowałam w ogóle, Młody był w centrum zainteresowania całej rodziny, więc dosłownie mijaliśmy się tylko co jakiś czas. Również od czwartku, czyli dnia w którym wróciliśmy od Babci, więcej czasu spędzał z hostką, a ja mój wolny czas spożytkowałam na wyrzutach sumienia związanych z 'nicnierobieniem' ;p Żeby i swój grafik zapełnić, spotkałyśmy się tradycyjnie już z moimi dziewczynami w piątek, żeby poplotkować, choć przyznam, że to był jeden z moich najsłabszych dni tutaj. W sobotę na poprawę humoru wybrałyśmy się nad ocean, naładowałam więc akumulatory pozytywną energią.

Zgubiłam jakiś czas temu rękawiczkę. Wróciła do mnie jako najlepszy prezent świąteczny ever. Podejrzewam, że te ozdoby były więcej warte, niż ona sama:)

Long Beach

Monia 

I nasza promenada 

Sylwester !
Plan był taki, że planu na początku nie było. Nie miałam ciśnienia na huczną imprezę, bo ostatnio naprawdę najwięcej radości daje mi spokojny chill przy drinku w jednej i tej samej, ulubionej zresztą knajpie. Niesamowite, że to właśnie w Nowym Yorku stałam się najspokojniejszą wersją Patki w przeciągu ostatnich kilku lat :) Przynajmniej na razie. Ostatecznie jednak postawiłam na domówkę u kolegi z Brazylii, którego nigdy wcześniej nie miałam jeszcze okazji poznać. Z Polskiej ekipy wybrała się ze mną Monia N., a znalazłyśmy się tam dzięki Sarze i Camili, która jest przyjaciółką gospodarza. Z założenia wyglądało to wszystko dosyć sprawnie. Apartament z rooftopem na Upper East Side, niewielka ilość ludzi, plan wyjścia do okolicznych barów. Z założeniami wprawdzie troszkę się minęliśmy, ale to dobrze, bo spędziłam jednego z lepszych, jeśli nie najlepszego(!) Sylwestra w swoim życiu :) Świadczyć może o tym jedynie to, że prawie w ogóle nie mamy zdjęć, co tłumaczymy tym, że było tak dobrze, że nikt o nich nie myślał. W zasadzie to jakaś głupota! Nawet ja, średnio nazwałabym się zwolenniczką robienia zdjęć, ale nie mogę sobie wybaczyć, że nie zrobiliśmy chociaż jednego wspólnego zdjęcia o północy na dachu nowojorskiego apartamentowca z widokiem na Manhattan na tle ogromnych fajerwerków. Naprawdę nie wierzę. Jedyne zdjęcie jakie mam, to z początku imprezy, gdy mając jeszcze wówczas więcej krwi w krwi niż alkoholu wybraliśmy się na małe zwiedzanie i po raz pierwszy zobaczyłam Nowy York z góry (tak, nie miałam jeszcze okazji być na żadnym wieżowcu widokowym).

Zdjęcie w nawet najmniejszym stopniu nie oddaje tego, co widziałam, ale jest MOJE.

Dopiero widząc tą dżunglę z tej perspektywy uświadomiłam sobie, gdzie jestem. I cieszę się, że uświadomiłam to sobie jeszcze w 2013 :)

Nie jestem w stanie streścić przebiegu tej imprezy, bo cała noc minęła niesamowicie szybko. Wiem tylko, że spędziłam ją ze wspaniałymi ludźmi, w niesamowitym miejscu i wracałam do domu zmęczona, spełniona i szczęśliwa. Pominę, że wychodząc o 4 z Upper East, w domu znalazłam się dopiero przed 8. Nie mogłyśmy znaleźć stacji metra, maszerowanie też zajęło nam trochę czasu, jednak najbardziej bolesny widok sprawiła nam tablica z rozkładem pociągów, wskazująca kolejną limuzynę dla nas za dokładnie 1,5 godz. Najlepsze było to, że nawet podczas imprezy nie wiedziałam, czy następnego dnia pracuję, czy nie ;) Hostka jednak okazała się bardzo wyrozumiała kolejnego dnia i przegoniła Młodego, który wpadł do mojego pokoju ok.10:00 w stroju Batmana, gdy nawiązanie jakiegokolwiek kontaktu ze mną graniczyło wówczas z cudem. 

Zaraz po przywitaniu nowego roku dowiedzieliśmy się, że Fernando (gospodarz) zapomniał kluczy z mieszkania :)

F. :)


Tęskniłam już trochę za powrotem do względnie stałego grafiku. Jednak dwa tygodnie codziennego wstawania z brakiem jakiegokolwiek pojęcia na temat obowiązków na rozpoczęty własnie dzień psychicznie mnie wymęczyły. Cieszyłam się więc wczoraj z pierwszego dnia szkoły i powrotu hostki do pracy...Aż do dziś. Już w zasadzie wczoraj wieczorem wiedzieliśmy,że zbliża się prawdziwy atak zimy, co wiązało się z zamknięciem szkoły oraz 'wagarami' hostki. Dzisiejszy dzień zatem był dniem 12 godzin pracy, tarzania się w śniegu i błagania o powrót do domu z zimowego spaceru, który groził odmarznięciem kończyn.

To akurat wczorajsza miłość ;)


Zaraz przed bitwą na kulki :)

'Patty, where is Baby Jesus?' ... odkopał :)

I tak troszkę przysypani :)

Nie miałam okazji, zatem wszystkim odwiedzającym mnie tutaj życzę samych wspaniałości w Nowym Roku. Nie będę wymieniać, każdy na pewno z nadejściem nowego roku wytyczył sobie jakieś mniejsze, bądź większe cele. Życzę zatem pomyślności w dążeniu do Nich, cierpliwości i wiary :)

Ja z radością wskoczyłam w 2014 rok i cieszę się,że już od pierwszych dni uda mi się spełniać niektóre z moich postanowień. Jednym z nich było oczywiście zaliczenie musicalu na Broadway'u, co czeka mnie już jutro. Jestem szczęściarą, zawsze to powtarzam, szczęście przyszło do mnie i tym razem w postaci zaproszenia na 'Once' w Jacobs Theatre. Monia N. dostała w prezencie dwa bilety, a ja okazałam się szczęśliwcem, który będzie Jej towarzyszyć .

Żegnam zatem w ten prawdziwie zimowy wieczór i życzę owocnego weekendu ! :)

P.


6 komentarze:

N. pisze...

Super, że w końcu ktoś pozytywnie mówi o Świętach tam :) i jestem wzruszona postawą Babci, która tak bardzo się starała. Świetnie trafiłaś, Pati :) Szczęśliwego Nowego Roku!

Do pisze...

Najlepszego Pati :))
Do mnie sniezyca ma dojsc juz jutro.. jedna juz byla w srode/czwartek...! Takze zycze Ci tez sloncaaa!! :*
Buziaki

Sandra pisze...

Szczęśliwego Nowego Roku :**
I doczekałam się notki ze zdjęciami :)

wyjscieeawaryjnee pisze...

Ooo jak miło czyta się taki notki ! Mam identycznie - co roku , podczas składania życzeń płaczę . W tym roku staraliśmy to pominąć i złożyliśmy sobie wszyscy życzenia grupowe , ale oczywiście i tak się popłakałam . Wspomniana Babcia , która przygotowywała się z życzeniami dla Ciebie totalnie mnie wzruszyła , bardzo piękny gest . A Sylwestra jak najbardziej zazdroszczę !
Pozdrawiam i życzę by 2014 był jeszcze lepszy ! :))

koronkowe pisze...

Nie wiem dlaczego, ale gdzieś mi się zapodział Twój blog na mojej liście i ostatnio sobie pomyślałam, że kurcze.. coś ta Patrycja dawno nie pisała.. Wchodzę na Twojego bloga, a tu tyle zaległości, matko, miałam je nawet w październikowych wpisach! siedzę i nadrabiam zamiast się uczyć. przede mną pierwsza sesja w życiu i nie mogę się w ogóle zmobilizować, żeby cokolwiek zacząć, za to wyjazd do Stanów siedzi u mnie w głowie od końcówki roku 2013 i nie mogę się doczekać odświeżania aplikacji! Czytając kolejną notkę zaczęłam pisać ten komentarz, bo stwierdziłam, że potem zapomnę co chciałam napisać ;D
Niesamowicie się cieszę, że tak dobrze trafiłaś i spełniają się Twoje marzenia. Bardzo miło mi się czyta te starsze wpisy i nowości! Ah tak, skończyłam na poście, w którym napisałaś zdanie, które spowodowało, że poczułam się strasznie zazdrosna, otóż koncert miłości mojego życia - Michaela Buble i w tym momencie aż ciarki mnie przeszły! Ale zaraz sobie pomyślałam.. "No dobra, niech jedzie, JA TEŻ KIEDYŚ POJADĘ!" :D WOW, udało mi się, nadrobiłam wszystko i nie wiem co napisać! Może tylko tyle, że łzy płyną mi po policzkach nie wiadomo z jakiego powodu. Może z radości, że te Święta mogłam spędzić w Polsce ze swoją rodziną, a może dlatego, że marzę o Christmas albo jeszcze próbuję się utożsamić z Tobą i wyobrazić jak wzruszające są słowa hostki i spotkania z „nową rodziną”. ah, tyle pozytywnej energii od Ciebie płynie, że mam ochotę napisać "our place tonight?" Mam nadzieję, że uda nam się kiedyś spotkać! ;) Kończę już i zabieram się za notatki. Korzystaj jak najwięcej i baw się dobrze!
Buziaki z Polszy :D

P.S jesteś śliczna przeurocza! <3

Aga pisze...

Zazdroszcze kontaktu z rodzina, ale z drugiej strony wiem, ze gdybym ja taki miala, to strasznie ciezko byloby mi tu wytrzymac. Dlatego w sumie ciesze sie, ze mam jak mam, bo nie teksnie. Ale wyobrazam sobie, co musialas czuc.

:*

Prześlij komentarz