8

#driving license #au pair meeting #new place, new friend? #best thanksgiving gift ever !

Cześć.

Mam dzisiaj strasznie dużo do podzielenia się i jestem niemalże pewna, że coś przeoczę. Moja systematyczność kuleje, a ja ogromnie nad tym ubolewam! Starałam się nadrabiać zaległości w czytaniu Waszych postów i odpisywaniu znajomym - chociaż te dwie rzeczy mi się udały i jestem na bieżąco :)

Zeszły tydzień jak zwykle intensywnie, z tą jednak różnicą, że mniej więcej od poniedziałku do czwartku był niesamowicie bezproduktywny. Zbierałam się do mojego prawa jazdy cały tydzień szukając motywacji wszędzie, tylko nie w podręczniku dla kierowców. Ostatecznie pojechałam do ośrodka dopiero w piątek, zostawiając za sobą 4 cudownie zmarnowane dni na powtarzaniu sobie w kółko : muszę się uczyć. 3 lata studiów nauczyły mnie,że warto siąść nad czymś i spiąć dupę, zrobić coś raz a porządnie i mieć święty spokój. Te same jednak 3 lata studiów potwierdziły tylko to, że lubię zwlekać na ostatnią chwilę, więc tak czy inaczej trochę sobie na siebie ponarzekać muszę. Egzamin pisemny już za mną, zdany na 100%. Wielkim wyczynem na pewno nie był, aczkolwiek widząc zestresowanych ludzi z ogromnymi oczami skierowanymi w moją stronę z pytaniem:  "zdałaś ?!", zastanawiam się, czy naprawdę jest dla nich trudny, czy po prostu moje mordowanie się z polskim prawem jazdy tak mnie uodporniło, że teraz już żaden diabeł mi niestraszny (edit : teraz jak czytam raz jeszcze, co napisałam,przyszło mi na myśl,że może po prostu wyglądałam na jakiegoś tępostrzała ? :D ). Czekam obecnie na przejście przez kilkugodzinny kurs, później dodatkowe lekcje jazdy i wyznaczenie daty egzaminu praktycznego. Dla wszystkich zainteresowanych, po ukończeniu już całej procedury i, mam nadzieję, z dokumentem w portfelu, zamierzam napisać post o całej procedurze związanej z wyrobieniem tutejszego prawka, czy trzeba, czy nie trzeba, kto za to płaci, itd. Teraz nie ma sensu, gdyż sama słyszałam milion wersji na ten temat i dopiero na własnej skórze mam przyjemność dowiadywać się jak jest naprawdę. Miejmy nadzieję, że pójdzie to sprawnie i jeszcze w tym roku kalendarzowym uda mi się tą sprawę zamknąć. 

Zadowolona z siebie w piątkowe popołudnie czułam, że mogę wszystko. Czekało mnie tego wieczoru spotkanie z koordynatorką i miejscowymi au pair, ale wiedziałam, że wieczór szybko się nie skończy. Spotkanie mieliśmy w jakiejś pracowni ceramicznej. Musiałyśmy kupić jakąś rzecz, a później naszym zadaniem było własnoręczne udekorowanie jej z możliwością np. napisania dedykacji i podarowania jej później jako prezent dla host dzieci czy rodziców. Pominę, że w zaproszeniu byłyśmy poinformowane o przedziale cenowym tych rzeczy w granicach 7-20$, a po powitaniu na miejscu zaoferowano mi PRZEPIĘKNY wazonik za JEDYNE 48$. Każda z nas czuła się trochę naciągnięta, bo szczerze, nikogo nie interesowało malowanie farbami przez 2 godziny wzorków na ceramicznym bałwanku czy płatku śniegu. Niemniej jednak było już za późno,żeby się wycofać, każda z nas zatem wybrała coś dla siebie i starała się pomalować swoją zdobycz jak najlepiej, żeby nie uprzykrzać sobie wieczoru. Suma sumarum, nie było tak źle, większość dziewczyn już poznałam wcześniej, koordynatorka, mimo, iż słyszę o niej wiele złych słów, mnie osobiście jeszcze niczym nie zaszkodziła, ba! Ostatnio rozmawiałyśmy przez telefon ponad pół godziny o pierdołach. Tak więc wspólnymi siłami uratowałyśmy to nasze au pairkowe spotkanie, które zakończyłyśmy już w mniejszym gronie ...

... W irlandzkiej knajpie, z roześmianymi ludźmi, whiskey, muzyką i dobrą zabawą. Szukałam tu przez 2 miesiące swojego miejsca, swojego pubu, do którego wejdę i przywitam się z barmanem jak z 'kumplem'. Szukałam i było ciężko znaleźć, pojawiając się co chwilę w nowych miejscach, wszędzie będąc traktowana jako 'nowa' i odpowiadając ciągle na te same pytania. Nieraz już z automatu po nieśmiałym ''hi ..." miałam ochotę odpowiedzieć, że jestem z Polski, że tu pracuję i mieszkam, że tak, jak najbardziej enjoy'uję czas tutaj i że w ogóle fuck*n awesome. Na początku to była jedna z najfajniejszych rzeczy tutaj, bycie dostrzeganą przez tutejszych jako 'obca, nowa, nieznana'. Mam nadzieję, że nie brzmi to zbyt próżnie.No, wiecie o co chodzi, najzwyklejsze ludzkie ( w szczególności kobiece ) poczucie bycia zauważoną, docenioną. Z tym niestety trzeba uważać i trzymać odpowiedni dystans. Pamiętajcie, jak my siebie traktujemy, tak inni będą traktować nas. Ale wracając ... Wieczór w Stingers'ie okazał się być bardzo owocny zarówno jeśli chodzi o miłe spędzenie czasu z moimi dziewczynami, jak również nowe, naprawdę fajne znajomości. I wygląda na to, że nie będą to znajomości 'jednego wieczoru' :) Zobaczymy ! W każdym razie w końcu możemy powiedzieć o jakiejś knajpie, że jest 'nasza' i z przyjemnością odczytuję teraz wieczorne wiadomości o treści " our place tonight? ". 

Weekend był najspokojniejszym póki co dotychczas ze wszystkich, które miałam okazje przeżyć na amerykańskiej ziemi.  Sobotę ograniczyłam do wyjścia na kawę ( mimo wcześniejszych planów wycieczki rowerowej nad ocean)  oraz wieczornej imprezy, choć zaliczyć ją mogę do bardziej przeciętnych.  Dopadło mnie ogólnie totalne zmęczenie, wynikające chyba ze zwolnienia narzuconego sobie wcześniej tempa. Mój organizm się buntuje, zwiększona ilość kawy nie działa, oczy się same zamykają, zaliczam popołudniowe drzemki totalnie nieświadomie( a jeszcze w ostatnim poście pisałam, że nie chcę spać popołudniu!), a do tego dziś przeżyłam trzeci w swoim życiu dziwny przypadek, gdy nie mogłam się obudzić mimo, iż bardzo chciałam, w pełni świadoma tego, że leżę na swoim łóżku, że jestem w trakcie drzemki, że zaraz mam iść po małego, że wiem doskonale co się wokół mnie dzieje, mózg pracuje, ale ciało nie odpowiada,  przez co nie mogę się wybudzić, nie mogę się nawet ruszyć i z trudem przychodzi mi oddychanie. Kiedyś zaliczyłam to uczucie do najgorszych, jakie kiedykolwiek przyszło mi doświadczać i po którym wybudzałam się z przerażeniem i krzykiem. Dziś obyło się bez krzyku, ale potwierdzam sobie samej, że to jakaś miażdżąca tortura. Poprzednimi razy działo się to, gdy byłam po prostu zmęczona. No więc mówi to samo przez się. Codzienne wstawanie o 6, późniejsze ostatnio chodzenie spać, imprezowy weekend bez ani jednego dnia dłuższego snu ( nawet jak nie pracuję to budzę się bardzo wcześnie ). Dzisiejszy wieczór rzekomo należy do jednych z najbardziej świętowanych przez Amerykanów. Jest to wieczór poprzedzający Thanksgiving, podczas którego puby, kluby, są pełne! Możecie się tylko domyślać jak bardzo ze mną źle, skoro odpuściłam ;p I mało tego, z przyjemnością myślę o najbliższych dniach, które mają mnie wraz z moją host rodzinką totalnie zrelaksować i pozwolą troszkę zmienić otoczenie.
Wcześnie rano wyjeżdżamy do Massachusetts do rodziny na Święto Dziękczynienia, zostajemy aż do soboty, poświęcając cały piątek na zwiedzanie Bostonu. Cieszę się ogromnie, bo to miasto na mojej liście 'must to do/see'. Plany się nam zmieniały kilkakrotnie przez ostatnie dni, była nawet opcja, że nie pojedziemy nigdzie, w rezultacie jednak, o ile przez noc nic się nie wydarzy, się udało, zatem...Boston, I am coming :) A impreza poczeka ... ;)

I ostatnia rzecz, o której chcę tylko wspomnieć, ponieważ zamierzam poświęcić jej cały kolejny post... Mianowicie : rozterki...rozterki...bardzo dużo rozterek i wątpliwości. 
Im dalej w las, tym więcej drzew. Im dłużej w coś brnę, im bardziej uporczywie staram się znaleźć odpowiedzi na pewne pytania i rozwiać wątpliwości, tym napotykam więcej trudności, które prowadzą tylko do jednego: wielkiego burdelu w głowie, znacznie większego, niż w damskiej torebce.
Część już może wie, że naprawdę intensywnie zaczynam zastanawiać się nad przedłużeniem programu. Równie intensywnie zaczęłam też doceniać to, co mam w Polsce. Mimo odległości spotykam się z taką serdecznością ze strony moich ludzi, odgrzebałam tyle starych, dobrych znajomości, nawet myślenie o Świętach Bożego Narodzenia bez MOICH ludzi wywołało u mnie pierwszy, ale to naprawdę pierwszy raz wzruszenie i chęć bycia w dwóch miejscach naraz. Podniosłam sobie poprzeczkę, jeśli chodzi o marzenia i wiarę w ich spełnienie. Co jednak, jeśli w tym momencie marzę tylko i wyłącznie o tym, by móc zatrzymać czas, mieć wiecznie 22 lata i mieć możliwość być w dwóch miejscach naraz ( albo i więcej, jakby się dało ) ? 
Do moich rozterek w znacznej części przyczynił się list, który przeczytałam dziś, napisany przez moją hostkę. Nie wiem, co ona wymyśliła, najprawdopodobniej jest to jakaś forma konkursu na opowiedzenie swojej historii au pair, oczywiście z perspektywy host rodzica i zgadzałoby się to, ponieważ dostawałam na maila informacje, że coś takiego ma miejsce. Wysłała mi go dziś, jakby nigdy nic. A ja czytając go, dochodzę do siebie nadal i podejrzewam, że będę dochodzić do siebie do końca mojego pobytu tutaj. To były najbardziej zmiękczające serce słowa, jakie dane było mi czytać i które były pisane na mój temat. Nie będę publikować tego tutaj, bo nie wiem nawet, czy mogę,  choć bardzo bym chciała, bo jest to rzecz, którą mogłabym się chwalić teraz godzinami i z przyjemnością wytatuowałabym sobie jej słowa na czole ;)
Jeżeli ktoś ze stałych bywalców ma ochotę poczytać jaką jestem au pair z perspektywy host mamy, to podeślę z przyjemnością. Choć i tak uważam, że to wszystko, co w liście zawarte, to zdecydowanie zbyt wiele.
No, ale ! Zmierzając już do końca i zamykając ten temat na dzień dzisiejszy ... pomyślcie jak bardzo rozdarta czuję się w środku czytając : "(...)I already dread the day she leaves us" i czując, że I already dread the day I leave them .... 

Happy Thanksgiving dla wszystkich 'tutejszych' ! I pomyślnego zakupowego szaleństwa na Black Friday :)

P.
8

weekend/shopping/party/nyc/movie

Wiedziałam, wiedziałam, wiedziałam, że prędzej czy później to się stanie.
Wiedziałam to odkąd po raz pierwszy stanęłam w 'swoim' nowym domu i zobaczyłam drogę do mojego pokoju.
Zastanawiałam się nieraz, czy komuś wcześniej już się to przytrafiło, szczególnie myśląc o moim Młodym, który pokonuje przestrzenie między pomieszczeniami w domu z prędkością światła.
Nie wiem czy ktoś ucierpiał wcześniej, ale na dzień dzisiejszy mogę powiedzieć jedno : spadłam ze schodów :)
Nie chcę chwalić się siniakiem na całych plecach i w okolicach łokci, więc zdjęcie odpuszczę. Z minuty na minutę póki co zmienia kolor, obecnie z dojrzałej maliny przechodzi w soczystą śliwkę. To efekt kupienia za dużych spodni od piżamy. Ciągle zapominam, że kupując tutejszą M-kę, większość z rzeczy jest za duża. Jak nie w pasie ( ;) ), to na pewno na długość... Zresztą z tym akurat mam zawsze problem, więc to może nie kwestia tutejszej rozmiarówki, tylko mojego wzrostu. Nieważne. W każdym razie, oszukałam przeznaczenie i nagle w ciągu 0,01 sekundy z ósmego schodu wylądowałam na najniższym. Mimo,że jestem sama w domu, to wstałam z podłogi równie szybko jak na nią spadłam, rozejrzałam się wokół jakbym chciała zapewnić wszystkie meble, całą rodzinę hostki spoglądającą na mnie z fotografii na ścianach,a także pluszowego kangura, który zwykle siedzi na kanapie, że nic mi nie jest, wszystko w porządku i to tylko żart. Niestety to nie żart, dawno nie byłam tak potłuczona i pozycja 'na brzuchu' w najbliższych dniach będzie moją ulubioną. Do wesela się zagoi, chyba ...

A tak poza tym to ...

Jeśli budzisz się rano, odczuwasz zmęczenie większe niż zazwyczaj, potrzebujesz co najmniej 10 sek. żeby przypomnieć sobie gdzie jesteś, podnosisz głowę i zauważasz, że pomieszczenie, w którym się znajdujesz przypomina pobojowisko, po czym uśmiechasz się w myślach do siebie i zdajesz sobie sprawę, że to kolejny przyjemny poniedziałek, początek kolejnego cudownego nowego tygodnia twojego życia, a chaos wokół Ciebie to tylko efekt uboczny udanego weekendu, to znaczy, że na imię masz Patrycja, a na nazwisko Żak. Ewentualnie możesz nazywać się inaczej, ale z pewnością jesteś szczęśliwą osobą we właściwym miejscu i we właściwym czasie :)

Każdego dnia bardzo dbam o porządek w swoim pokoju, jestem w tym zdecydowanie bardziej systematyczna i dbam o najmniejszy szczegół bardziej, niż robiłam to w Polsce. Nieraz wyznawałam zasadę 'przewróciło się - niech leży' i w zupełności mi to nie przeszkadzało. Tutaj nieraz nie zdążę jeszcze skończyć jakiejś czynności, a już zaczynam po sobie sprzątać. Jeśli weekend natomiast to spędzenie w pokoju zaledwie 5 godzin snu z piątku na sobotę i 3 godzin z soboty na niedzielę, a poza tym potraktowany jest on jedynie jako przebieralnia i rupieciarnia, to w poniedziałkowy poranek wygląda tak :




No dobra, na zdjęciu nie wygląda aż tak tragicznie, ale w rzeczywistości powoduje lekkie wykrzywienie pewnych partii twarzy.

Niewyspanie ciągnie się za mną od zeszłotygodniowej wycieczki. Nie wiem dlaczego, ale długiej przerwy w ciągu dnia i kilku godzin czasu wolnego jakoś nie mam serca wykorzystać na spanie. Uwielbiam spać, ale jakoś w obliczu tych wszystkich nawet najdrobniejszych czynności, które sprawiają mi tutaj przyjemność, spanie idzie na dalszy plan. Organizm się jednak buntuje, więc być może dzisiejszy wieczór zakończy się dla mnie o godz. 20:00, żeby w końcu się zregenerować. Mimo zmęczenia w piątek postanowiłam wyjść 'na chwilę'. Wiedziałam, że w sobotę rano muszę pracować, więc nie nastawiałam się na szaleństwa, jednak pakując się przed wylotem z Polski spakowałam do walizki również potrzebę copiątkowego chillu w klimatycznej knajpie, z dobrą nutą w tle, chłodnym piwem i miłym towarzystwem :)

Sobotę na pełnych obrotach spędziłyśmy z Monią ( Polką, która niedawno dołączyła do grona au pair w mojej miejscowości ) buszując w sklepach między wieszakami, kosmetykami, zmniejszając ilość środków na koncie w stosunku wprost proporcjonalnym do liczby zamykanych za sobą sklepowych drzwi. Kolejny raz jechałam na zakupy jako au-pair, a wracałam jako au-poor.

Wiedziałam, że tego dnia czeka mnie jeszcze impreza, a w niedzielę NYC, więc słowa : od dzisiaj oszczędzam, zostawiłam sobie dopiero na dziś.

Sobotę więc zakończyłyśmy z Monią i Arletką na miejscowym 'clubbingu'. Dołączył potem do nas kolega. Hm.. ciężko powiedzieć kolega. Bardziej facet, którego poznałam ostatnim razem, nasza znajomość trwała jakieś 2 minuty, po czym został moim ... kierowcą ;) Mimo podtrzymania znajomości nadal nie wiem jak ma na imię. To jest coś, czego w życiu się nie nauczę. Zawsze obiecuję sobie, że w momencie poznawania kogoś włączę wszystkie możliwe lampki w moim pseudo-mózgu, żeby zapamiętać imię nowo poznanej osoby. Zawsze mi się o tym przypomni po fakcie, jak już rozmawiamy i ktoś zwróci się do mnie po imieniu, a ja muszę zadowolić rozmówcę zwrotem bezosobowym. No trudno.

Po powrocie do domu nie zostało mi zbyt wiele czasu na sen. Jak zwykle starając się przejść przez dom najciszej jak się da ( żeby skorzystać z łazienki, a potem dostać się do pokoju muszę przemierzyć cały dom ) narobiłam hałasu i modliłam się, żeby nikt się nie obudził.

Rano cudem zdążyłam na pociąg do NYC. Na nic zdało się moje szybkie prostowanie włosów, pogoda nie do końca nam dopisała, zatem przez wilgoć wyglądałam jak pudel. Z moim stałym ladies składem powłóczyłyśmy się po Manhattanie, zaliczyłyśmy kino ( film The best man Holiday ). Pierwszy raz byłam na filmie, na którym beczałam, a chwilę później się śmiałam. Totalnie zmiksowali wątki tragiczne z komicznymi, przez co wyszłyśmy z sali poryte jak po przejażdżce rollercoasterem. Wieczór zakończyłyśmy w Bryant Parku, obserwując jeżdżących na lodowisku i oswajając się ze świątecznym klimatem. Jestem niezmiernie ciekawa czy tegoroczna zima będzie biała. Marzy mi się choć raz przemierzyć Nowy York podczas świątecznej atmosfery i choć odrobiną śniegu. Zobaczymy :)

Co do zimy, tutaj nie ma reguły. Hostka mówiła, że w zeszłym roku śniegu było dużo, kilka lat wstecz natomiast nie było go w ogóle .

Nowe rozkłady kursów na tutejszych collegach powoli zaczynają się pojawiać, więc pora podjąć decyzję i zacząć odhaczać kredyty. W związku z tym dzisiejszy dzień zamierzam poświęcić na poszukiwania oraz na przygotowania do pisemnego testu na tutejsze prawko. Zbieram się do tego już dobry tydzień, zatem ... najwyższy czas :)

Życzę pozytywnej energii i motywacji na caaaaały tydzień.

Poobijana P. ;)


9

washington.phila.baltimore / 50 days!

Jest czwartek wieczór, a pisanie tego posta rozpoczęłam w poniedziałek.
Zaprawdę powiadam, nie mam zielonego pojęcia kto steruje czasem, ale jak Boga kocham, znajdę go i wsadzę mu te wskazówki w dupę. Proszę mi wybaczyć szczerość, prostolinijność i ubytki w elokwencji. Ten tydzień wygląda dość klasycznie, ale czuje się mniej więcej tak :

 

Jedyną różnicą jest to,że mój mały nie ma smoczka, a ja nie mam korony :) Ale od początku ....

Weekend spędziłam na wycieczce. Moim postanowieniem na starcie było odhaczenie choćby małego procentu rzeczy z mojej listy 'to do' jeszcze w tym roku, mimo nie sprzyjającej już do końca pogody. Skorzystałam zatem z propozycji koleżanek, Sary i Camili i wybrałyśmy się na wycieczkę do Waszyngtonu, Filadelfii i Baltimore. Program był dosyć napięty, wycieczka polegała głównie na odhaczeniu w jak najkrótszym czasie jak najwięcej atrakcji turystycznych. Tym sposobem pierwszego dnia udało nam się zobaczyć Independence Hall wraz z Liberty Bell w Filadelfii. W Waszyngtonie zaczęliśmy od National Air and Space Museum, Madame Tussauds Museum, Lincoln Memorial, Jefferson Memorial, White House (niestety tylko z daleka :( ), Vietnam Veterans Memorial i coś wydaje mi się, że coś pominęłam, ale korzystam w tym momencie z programu wycieczki żeby to jakoś posegregować . Drugi dzień spędziliśmy w jakichś jaskiniach, dokładnie : Virginia's Shenandoah Gaverns (podziemne cudeńka), a w drodze powrotnej do NYC zwiedzaliśmy port w Baltimore. Wycieczkę załatwiałyśmy przez taketours.com ... Sporo au pair korzysta z tej strony, ponieważ często pojawiają się promocje "buy 2 get 3rd free". Tym sposobem wycieczka kosztowała nas 51$. Doliczyc trzeba było jednak wejścia do muzeum ( 2x23$ ) oraz opłata za service ( 7$ za dzień, czyli w sumie 14$ ). Wrażenia pozytywne, jak na zobaczenie tylu miejsc w tak krótkim czasie, zakwaterowanie w fajnym hotelu (śniadanie w cenie), komfortowy autobus oraz całkiem mili przewodnicy. Minusem była ilość Chińczyków, a wiemy jak wyglądają Ich wycieczki : mapki w rękach nawet, gdy są w muzeum, maseczki na twarzach, konserwy w autobusie oraz robienie zdjęć nawet podczas snu :) Nie mam nic do Nich, absolutnie(!), ale po dwóch dniach z anglo-chińskim przewodnikiem miałam serdecznie dość cing-ciang-ciong. Każde miasto ma swój urok i jest warte odwiedzenia, a także poświęcenia znacznie więcej czasu. Mnie zależało na 'odhaczeniu' jak najwięcej miejsc, zatem wycieczkę zaliczam do udanych. Aczkolwiek być może zawitam jeszcze kiedyś do któregoś z nich, już we własnym zakresie, jak starczy chęci i czasu, a z tym drugim to dość kiepsko... :) Jeśli ktoś zamierza korzystać z ich usług i ma jakieś szczegółowe pytania to proszę pisać.

W poniedziałek powitał nas ... śnieg. Tak, od tego zaczynałam właśnie pisać posta w poniedziałek, ale po dzisiejszym powrocie do lżejszej kurtki i okularów przeciwsłonecznych stwierdziłam,że to już nieaktualne, dawno i nieprawda. Śnieg, zimno, zmarznięte ręce i przemoczone buty, a na przystanku z moim małym wyglądaliśmy jak dwa bałwany. Moje kumpele z Brazylii obudziły mnie rano, przyjeżdżając pod mój dom tylko po to, żeby pokazać mi jak się cieszą ( nigdy wcześniej nie widziały śniegu). Już kilka dni wcześniej zresztą mówiły, jak bardzo nie mogą się doczekać. Powiedziałam im wówczas, podczas jazdy pociągiem, że daję im max 4 dni radości. Pan siedzący koło mnie, popatrzył na mnie znużonym spojrzeniem i powiedział : ja im daję 20 minut. No niestety, zima zbliża się wielkimi krokami i pierwsze symptomy mamy już za sobą. Prócz tego ubieranie Młodego do szkoły zajmuje nam dłużej niż zwykle, a do tego pilnowanie czapki, rękawiczek, żeby się nie zgubiły. Poza tym wracając w poniedziałek z siłowni, w słuchawkach Jessie J buczała mi, że czuje się sexy and free, a ja przemoczona, zmarznięta z czerwonym nosem mogłam pozwolić sobie jedynie na to drugie.

We wtorek dla odmiany słoneczko. I przyspieszone tempo, o którym pisałam. Codziennie staram się skoczyć na siłownię, w ciągu dnia mykam do biblioteki, jakieś szybkie zakupy, czasem do banku,żeby zrealizować czek, po drodze kawa, w domu szybkie ogarnianie. Normalnie zostaje mi jeszcze trochę czasu dla siebie, ale w tym tygodniu nie ! Może nie odespałam tej wycieczki, może brakło mi niedzielnego chillu w NYC, ale jestem po prostu...totalnie zmęczona :) Dziś prawie zasnęłam na karate . A propos karate. Instruktorzy dokładają wszelkich starań, żeby mnie zwerbować do ekipy, więc jeśli za jakiś czas wrzucę zdjęcie w biało czarnym kostiumie z tygrysem na plecach to znak, że im uległam ;)

Środa. Środa była dniem kiedy czułam się tutaj jak w domu, bardziej niż u siebie w domu. To niezwykłe uczucie, gdy po jakimś czasie osoby z miasteczka przestają być anonimowe, w sklepie spotykasz sąsiada z naprzeciwka, zaliczasz poranną herbatkę na ploteczkach u kumpeli ( pozdrawiam, Arletka :) ), a w drodze do domu całkiem przypadkiem spotykasz jeszcze inną koleżankę z jej host dzieciakiem. To wszystko sprawia, że nie tęsknie. Nadzwyczaj w świecie nie tęsknię. Może już powinnam, w końcu niedługo miną 2 miesiące jak tu jestem. 2 niezwykłe miesiące, każdy dzień inny, niesamowite emocje i zmiany w samej sobie. Już teraz czuję, że się zmieniłam. Wiem też, że wszystko co tu się dzieje odczuwam mocniej, jakby z podwójną siłą. Bardziej wierzę, bardziej chcę, bardziej działam. Jest pięknie :)

Relacje z rodzinką w porządku. W tym momencie wyglądają one mniej więcej tak :

T: Mom, may I please have an ice cream ?
HM: Ask Paty...
T: Mom, may I please watch that ?
HM: Ask Paty...
T: Mom...?
HM: Ask Paty...

Tak więc...who's the boss now ? :D Uwielbiam ich nad życie :)

Uh, jakoś przebrnęłam przez naskrobanie tego posta. Mam nadzieję, że Wy również :)

Załączam kilka zdjęć, narobiłyśmy ich mnóstwo, ale zostawię tylko namiastkę. Jeszcze jedno, a propos wycieczki. O tej porze roku, gdy dzień jest dość krótki, część atrakcji zwiedzaliśmy niestety już po ciemku, tak więc zdjęcia np. wszystkich memoriali, jak również Białego Domu są strasznie słabej jakości, dlatego też te sobie odpuszczam. A, no i ... akurat jak byłam na kawie z Obamą to padł mi aparat. Telefon mi też padł. Jemu też padł. Tak więc wspólnego zdjęcia nie mamy :(

Weekend się zbliża, plany już się tworzą. Nie pozostaje mi nic innego jak życzyć Wam i sobie pozytywnego końca tygodnia i niezmarnowania ani sekundy ! :)

P.


Phila 
National Air and Space Musem
polsko-brazylijski team
w tle Capitol ...i Niemka

;-)
Najwięcej radości u Madame Tussauds






Baltimore



  
2

bez tytułu.

Piszę tego posta już chyba szósty raz. Za każdym razem zaczynam w inny sposób. Mam z jednej strony tak wiele do powiedzenia, a z drugiej nie mam ochoty pisać nic.
Czasem boję się, że te nasze au pair'owskie blogi staną się w pewnym momencie nudne. Wszyscy piszemy o tym samym, pomijając oczywiście jakieś tam prywatne wątki.
Zaczynamy od przedwyjazdowej ekscytacji, przez ciężkie pożegnania, orientation i jaranie się jak zapałki po pierwszej wizycie na Manhattanie. Potem przychodzi czas na pierwsze dni z Host Family, opis okolicy i tego, co przez najbliższe 365 dni będziemy codziennie mijać. Następnie, w zależności od sezonu, opisujemy życie tutaj. Przeczytałam zatem kilkanaście postów dotyczących Halloween'u, przepięknej, kolorowej amerykańskiej jesieni i jestem zwarta i gotowa do czytania postów na temat ozdób świątecznych, lodowisk, a także czekam na zdjęcia nowojorskiej choinki :) Lubię to! Uwielbiam wręcz, bo każdy z nas ma inny sposób pisania i przeżywania tego. Stale jednak brakuje mi motywacji, zawsze wydaje mi się, że jak ktoś już to opisał, to ja nie muszę. Włącza mi się takie "a, to może jutro" , "a,w sumie to nie takie ważne". Jak tak teraz to piszę, to śmieję się sama z siebie i dziękuję mojemu szczęściu, które mi całe życie dotychczas towarzyszyło, że to jedyne problemy, jakie tutaj mam :)

Tydzień minął znów zdecydowanie zbyt szybko.

Imprezę, na którą szykowałam się pisząc ostatniego posta, zaliczam do udanych. Póki co chyba najbardziej ze wszystkich. Mogłabym na jej temat napisać wieeeele, ale nie... Wszyscy będziemy zdrowsi, jak pewne rzeczy jednak zachowam dla siebie :) Z tygodnia na tydzień po każdej kolejnej wizycie w tych knajpach zaczynam się czuć jak u siebie. Z ciężką głową pojechałam w niedziele na spotkanie z Olką. Tym razem bez mapki, bez przewodnika, po prostu szłyśmy przed siebie, popijając kawkę i rozmawiając o wszystkim i o niczym. Chyba pierwszy raz nie wyglądałyśmy jak "turystki". :) 

Relacje z Młodym - najpiękniej. Wtorek był naszym sprawdzianem, ponieważ spędziliśmy sami caaały dzień. Przyjemnie było, o 20:00 przy bajce, nie mieć siebie jeszcze dość :) Dowiedziałam się też, że będę Jego żoną. Moja dwójka, czyli Młody i HM, to totalne spełnienie moich najśmielszych oczekiwań :) Przyjemnie jest się czuć kimś więcej, niż au pair. Nie umiem opisać słowami tego, jak dobrze mi jest tutaj. Ale to już pisałam. Zaczynam się robić nudna. Naprawdę nie wiem o czym pisać, choć dzieje się coraz więcej.

Coś jest w tym chyba, że blog jest miejscem publicznym, a znaczna część mojego życia ( pomijając te klasyczne elementy, o których wspomniałam na początku ) wypadła już z tego schematu. Nie lubię i nie umiem pisać o sprawach prywatnych w sposób zupełnie naturalny ze świadomością, że czytają to inni. A znowu pisanie w kółko tego, jak jest pięknie, kolorowo doprowadzi nas wszystkich do rzygania tęczą :) 

Skończę w tym miejscu. To zdecydowanie nie jest dobry wieczór na pisanie posta.
Weekend spędzam w Waszyngtonie na kawce u Obamy i ploteczkach z Michelle. Po drodze też Philadelphia i Baltimore. Ahoj przygodo!

Miłego weekendu.

P.
7

cukierek albo psikus ?

Też już jesteście zmęczeni Halloween'owym szaleństwem ? Ja w planach miałam dzisiaj kostiumową imprezę nadal w trick-or-treat'owym klimacie, jednak w rezultacie wyląduję na normalnej, klasycznej, pospolitej .. i chwała za to. 

Już w dniu przylotu do USA, czyli 23 września, przywitały mnie trupie dekoracje, strachy, duchy na wystawach sklepów i serwetki z dyniami. Wszyscy wiemy, a Ci, którzy w Stanach przebywają mają okazję to na własne oczy widzieć, jakiego Amerykanie mają fioła na punkcie Halloween'u. Ja z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że po ostatnich szczytowych dniach celebracji czuje się jakby mnie ktoś wyprał w pralce.
Fakt faktem, szaleństwo dopadło i mnie. Było dekorowanie domu, oglądanie strasznych domów w okolicy, była parada dzieciaków w szkole mojego młodego, było godzinne wybieranie stroju, było 2-godzinne stanie przed lustrem, było też pukanie do drzwi i trick-or-treat'owanie z moim małym i dzieciakami, a na koniec była parada w NYC, czerwone kubeczki z magicznym napojem w knajpie, nocny powrót do domu i ból głowy o 6 rano z usilnym uśmiechem i miną "tak, naprawdę wszystko w porządku".
Nowojorska parada, hm... nie umiem opisać. Przede wszystkim dla mnie było zbyt tłoczno. Zgubiłyśmy się milion razy, w dodatku ja bez przewodnika w torebce czuje się w Nowym Jorku jeszcze nieswojo, więc trochę czasu mi zajęło na określenie naszej lokalizacji i poczucie się bezpiecznie, choć nie wiem czy na ten dzień można było mówić o jakimkolwiek poczuciu bezpieczeństwa :) Najprościej było iść na tłumem. Szaleństwo niesamowite. Niestety zdjęć nie mam za wiele z parady, byłam zbyt zdezorientowana, żeby je robić :) Naprawdę po tych kilku dniach odczuwam zmęczenie. To wszystko było jak najbardziej fajne i cieszę się, że miałam możliwość celebrować Halloween po amerykańsku, z przyjemnością jednak zamykam ten rozdział i idę dalej :) Dlatego mimo też wcześniejszych przymiarek do dzisiejszej imprezy w rezultacie ogromnie się cieszę, że pójdę przebrana za...siebie :)
Kilka zdjęć z tego właśnie dnia.

Szkolna parada, niestety uchwyciłam tylko jakąś 1/50 tego, co się tam działo :)
 
Trick or treat ? 
 
W naszej limuzynie ;-)
 
Nathalie 


Sara, Cami 

Jak za starych, dobrych, studenckich czasów. Polak-Niemiec dwa bratanki ? 

Teraz czekam na świąteczne ozdoby. Ich akurat nigdy nie mam dość :)

Żeby nie zanudzać, w tym miejscu żegnam i biegnę się szykować ! Miłej niedzieli ! :)

P.