12

pytania, język, walizki ...

Tak, to znowu ja :) Pojawiło się parę pytań, więc zamiast odpisywać pod komentarzami odpowiem tutaj :)

Przeglądając komentarze przypomniało mi się, że zapomniałam napisać o walizkach. Sporo osób przed wyjazdem inwestuje w nowe, porządne walizki, żeby przetrwały niejedną podróż i żeby uniknąć niemiłych niespodzianek na lotnisku. Od kilku dziewczyn słyszałam, że materiałówki mają tendencje do rozerwania, plastik natomiast do pękania. Nie wiem, miałam dotychczas dwie materiałowe walizki, z których korzystałam i latały ze mną kilkakrotnie i nic się z nimi nie stało. Jednak przez 3 lata cotygodniowej jazdy z Krakowa do Wadowic i na odwrót zdążyły się wysłużyć, więc postanowiłam nie ryzykować i kupić nowe, poliwęglanowe, dosyć masywne i póki co dają radę. Żadna nie ucierpiała, dowiozłam wszystko łącznie z porcelanowymi filiżankami ;)

Walizki są z firmy David Jones, zamawiałam je na allegro u tego pana http://allegro.pl/listing/user/listing.php?us_id=627184. Ma dobre ceny i ekspresową przesyłkę ( u mnie były w 1,5 dnia od zamówienia ).
Warto przeglądnąć wszystkie jego produkty, bo czasem ta sama walizka miała dwie różne ceny.
Za większą zapłaciłam 170zł, za mniejszą podręczną 115zł ( wymiary w sam raz dostosowane do wymogów wielu linii lotniczych, ale lepiej się wcześniej upewnić ).




Kilka osób pytało o język. Myślę, że ciężko to określić bo to bardzo indywidualna sprawa. Ja się dogaduję, nie rozumiem wszystkiego, ale w razie problemów pytam, wymachuję rękami na wszystkie strony, tworzę wyrazy, które nie istnieją i w rezultacie się dogaduję. Blokady pozbyłam się w tamtym roku, gdy pracowałam przez 3 miesiące w Grecji i musiałam się posługiwać językiem angielskim bo mieliśmy wśród pracowników mix kulturowy :) Trwało to mniej więcej tydzień, na początku starałam się rozumieć, a dopiero później mówić. Przed wyjazdem do USA angielski miałam na poziomie B2+, taki egzamin zdawałam w tym roku na uczelni. Ale nauka angielskiego a używanie go w praktyce to dwie różne sprawy :) Proponuję zawrzeć jakieś znajomości międzynarodowe i wymieniać z nimi wiadomości, oglądać seriale/filmy z angielskimi napisami, a nie polskimi. Mój kumpel ostatnio przyznał, że chciałby nauczyć się języka komunikatywnie a nie ma do końca takiej możliwości i od tego czasu postanowiliśmy pisać po angielsku :) Zawsze w przypadku nowego słówka zmusza nas to do otworzenia słownika. Nie ma się co martwić ! Dotychczasowa nauka na pewno nie idzie na marne, a po to tu jesteśmy, żeby ten angielski rozwinąć i nikt nie wymaga od nas płynności i używania kosmicznych wyrazów :) Po to też jest szkolenie i właśnie dlatego nazywa się 'orientation', żeby ten pierwszy szok przeżyć wspólnie i się w tym wesprzeć! Bez obaw ! :)

Tęsknota za rodziną ? Hm.. nie, jeszcze nie tęsknię. Jestem tu dopiero tydzień ( masakra, jak zleciał! ). Pierwsze poranki jeszcze na szkoleniu były dla mnie najgorsze. Potęgowało to wszystko zmęczenie. Jak jestem niewyspana, to choćbym leżała na Hawajach i popijała drinka to nie potrafię się w pełni tym cieszyć :) Tak więc poranki z mega zmięciem doprowadzały do tego, że chciałam zamknąć oczy i obudzić się w swoim łóżku. Teraz jak już nabieram tutejszego tempa i się z nim oswajam, staram się skupiać na tym, co się tutaj dzieje. Tęsknoty do siebie nie dopuszczam, nie ma na nią po prostu miejsca. Skype jest, facebook jest. Mimo, że na początku wydawało mi się,że na nic się to nie zda, bo to nigdy nie będzie to samo, to naprawdę dużo daje możliwość porozmawiania z kimś i życie w świadomości, że bliscy są zdrowi, szczęśliwi i wszystko w porządku.

Jak byłaś w Krakowie po wizę to miałaś ze sobą umowę ? 
Tak, to był dokument, który agencja mi dosłała dosłownie dzień przed rozmową w konsulacie. Od jakiegoś czasu ten jeden pan konsul wymaga tego i nie wystarczy już tylko immigration letter z agencji, ale trzeba mieć tą umowę. W moim przypadku to był papierek, który podpisywałam elektronicznie po zatwierdzeniu rodziny. Dotyczył głównie wymiaru godzin pracy, obowiązkowego chociaż jednego pełnego weekendu w miesiącu itd. Upominajcie się w agencjach o taką umowę. A w zasadzie o jakąkolwiek, gdzie obie strony będą podpisane co świadczyć będzie o zaakceptowaniu warunków programu :)
Odsyłam też do całego posta odnośnie spotkania wizowego w Krakowie kilka postów niżej. Może się przyda ;)

Referencje -> pytanie o specjalne umiejętności/zdolności
W zasadzie to jest parafraza cech charakteru, zachowań a nie jakichś szczególnych talentów. Ja miałam 3 referencje. Jedna pani wpisywała tam umiejętności taneczne, bo uczyłam dzieciaki tańczyć ;) W innych jest komunikatywność, kreatywność, umiejętność szybkiego nawiązywania kontaktów z dziećmi i wzbudzanie ich zaufania ( :D ),poczucie humoru itd. Te referencje tak naprawdę są tylko czystą formalnością. Wiadomo, że osoba je wystawiająca będzie wypowiadała się o nas jak najlepiej. Ważniejsza jest ilość godzin i wymiar wykonywanych obowiązków.
W zależności też od agencji referencje są sprawdzane na różne sposoby. W moim przypadku Pani Iza z GAWO dzwoniła i tylko pytała, czy dana osoba rzeczywiście wystawiała referencje i tyle.
Za bardzo koloryzować referencji nie polecam, bo później w rzeczywistości wszystko się zweryfikuje, więc lepiej pisać szczerze i oszczędzić rozczarowań sobie i host family.

Póki co namierzyłam tyle pytań i mam nadzieję, że choć trochę rozwiałam wątpliwości.

Jeśli o mnie chodzi, to dziś poranek spędziłam już sama z moim Małym i daliśmy radę! Obecna au pair była w pogotowiu w razie czego, ale nie było potrzeby, więc mogła sobie pospać dłużej :) Udaje mi się rozpracować Małego i poszło zaskakująco gładko jak na pierwszy wspólny poranek. Mam nadzieję, ze to nie cisza przed burzą.
Ogólnie zadawanie pytań, robienie notatek i zapisywanie wszelkich wątpliwości to doskonały sposób na ominięcie niespodzianek i bycie gotowym na wszystko :)
Jedyną niespodzianką jaka mnie spotkała rano było tylko natrafienie w szafce na ziemniaki w proszku ... o_O.
Szybko jednak ją zamknęłam i udaję, że to się nie wydarzyło naprawdę :)
A 7 godzin wolnego w ciągu dnia to naprawdę fajna sprawa :D

Za wszystkich przygotowujących się do wyjazdu trzymam kciuki i życzę powodzenia !
Dla mnie to był ogromnie burzliwy okres w życiu, wiem co czujecie, wiem też, że przebrniecie przez to dzielnie, a później będziecie w niebie :D

P.





14

pierwsze dni u Host Family

W końcu mogę przejść do 'przyjemności' :)

Wiem,że poprzednie posty były męczące, ale mam nadzieję, że dla osób z APC będą przydatne.

Przed odebraniem mnie z hotelu przez hostkę zaczęłam się denerwować. Ale jakoś tak dziwnie, inaczej niż zwykle. Ee, może po hamerykańsku ;) Na szkoleniu rozmawialiśmy o tym, jak się przywitać. Uściśnięcie dłoni, przytulas, a może buziak w policzek ? Ja zrobiłam wszystko jednocześnie, plus jeszcze rzuciłam się na moją hostkę wgniatając jej w żebra mojego laptopa,  po czym stanęłam obok i ją przeprosiłam :] Debil.

Jechałyśmy do domu i się zgubiłyśmy. Zaczęła przeklinać i panicznie się śmiać na zmianę i w tym momencie zaczęłam się obawiać ;) Na szczęście dojechałyśmy całe i zdrowe. Powitała mnie obecna au pair - Renata, która jest ze mną do środy i wdraża mnie we wszystko co związane z Młodym, z domem i okolicą.

Mój mały T. ma 5 lat, jest bystrzakiem i łobuzem, tak w skrócie mogę go opisać. Ale jest też niesamowicie kochany. Mam Go jednego, więc myślę, że sobie poradzę. Podejrzewam, że od środy pierwsze dwa tygodnie będą ciężkie, a potem już rutynowo poleci.

Schemat dnia mam dosyć prosty. Wczesna pobudka po 6:00, żeby być dostępna dla Młodego kiedy wstanie. Przypomnę, że moja hostka jest single mom i pracuje od rana do wieczora w NYC. Młody od 9 do 16 jest w szkole, wtedy mam czas dla siebie, po wcześniejszym ogarnięciu jego pokoju, kuchni i ogólnie zapanowaniu nad chaosem. O 16 odbieram Go z przystanku, odrabiamy zadanie i zwykle jedziemy na zajęcia. We czwartek byliśmy na karate i zostałam już przez Niego przedstawiona instruktorom jako jego 'new girl' ;) Oprócz tego jeździ też do biblioteki oraz na piłkę nożną. Po powrocie obiad, prysznic, o 18:30 wraca hostka i przejmuje Go około 19:00. Jeśli w praktyce będzie to tak funkcjonowało, to będę wniebowzięta ;)

W piątek towarzyszyłam we wszystkim obecnej au pair, pojechałyśmy też załatwić moją social security card. Po południu wzięłyśmy Młodego na boisko, żeby potrenował przed sobotnim meczem.

W sobotę rano poszliśmy właśnie na mecz. Wzruszyłam się milion razy jak widziałam takie małe krasnale biegające za piłką :) Zaraz po meczu hostka z Młodym wybrali się do Jej matki i zostali aż do dzisiaj, więc miałyśmy chatę wolną i czas dla siebie. Pojechałyśmy więc na zakupy do Roosevelt. Ceny rzeczywiście powalające. Tak niskie w sensie. Nie wierzyłam, dopóki nie zobaczyłam i już wiem, że moje oszczędzanie poszło się...paść.

Nagle niespodzianka :) Bodajże w pierwszym poście wspominałam, jak bardzo pomocna osobą okazała się dla mnie Izka. Była osobą dla mnie całkowicie obcą, znaną jedynie z bloga, potem z facebooka. Jako pierwsza dowiedziała się o moich planach i wierzyła w ich realizację bardziej niż ja sama :) W trakcie aplikacji okazało się, że wylądowałam dosłownie kilka minut od Niej. A wczoraj właśnie trafiłyśmy na siebie PRZYPADKIEM w ogromnym centrum handlowym, w tym samym sklepie :) Kind of magic. Tym własnie sposobem umówiłyśmy się na imprezę, moją pierwszą i ostatnią Renaty, czyli obecnej au pair.
Ale o tym już pisałam ;) Pół roku temu beczałam na parapecie po tym, jak czytałam, jak spełnia marzenia, a wczoraj bawiłam się razem z nią w klubie :) Jak się bardzo chce, to można !

Dzisiejszy dzień dosyć leniwy. Nadrobiłam dużo zaległości, powysyłałam zdjęcia dziewczynom z orientation, ogarnęłam mapki, przewodniki, handbook od mojej hostki, a także rozpisałam sobie na karteczce milion pytań i od jutra o 6:00 startujemy.
Można powiedzieć, że wyszłam na czysto.

Moim celem przed wyjazdem było : jak najmniej komputera, jak najmniej Polski.I od jutra tak zamierzam, bo wystarczył mi dzisiejszy dzień w zwolnionym tempie i z dużą ilością facebook'a i mam serdecznie dość :)

Jest mi tu dobrze! Nawet bardzo. Mieszkam w pięknym domu z idealnie przystrzyżonym trawnikiem, który co piątek jest pielęgnowany przez ogrodnika. Idealne domki jeden koło drugiego, z pięknymi samochodami na podjeździe. Nie lubię słowa "ślicznie", ale tu naprawdę wszystko jest...śliczne :)
Kojarzy mi się z simsami, brakuje tylko basenu za domem, w którym mogłabym usunąć schodki i utopić sąsiada :)

Zaległości nadrobione, sprawy organizacyjne ogarnięte, mogę zacząć spełniać swój american dream.
Życzcie mi szczęścia.

I piszcie, jeśli potrzebujecie pomocy!

Załączam taką maleńką namiastkę : mój pokój i widoki z okna.







P. ;)


6

orientation AuPairCare, the first party in the USA

O pożegnaniach, prezentach, locie już pisałam.. pora przejść zatem do konkretów, czyli co się działo już po wylądowaniu :)

A, jeszcze nie.W samolocie przed lądowaniem stewardessa rozdaje formularz, który należy wypełnić. Instrukcja w razie czego jest też w czasopiśmie, które jest w kieszonkach przy fotelach, więc don't worry. Trzeba podać tam orientacyjną kwotę wszystkich rzeczy, które jadą z Wami i docelowo mają tam zostać, chodzi głównie o prezenty, słodycze, więc bezpiecznie jest wpisać ok.50-80$.

Lotnisko JFK funkcjonuje bardzo sprawnie, najpierw jest kontrola, gdzie zabierają Wasze odciski i robią zdjęcie ( tak, po 12 godzinnej podróży na pewno nie wyglądałam przesadnie ładnie ;) ), mogą zadać tam kilka pytań, ale 'mój' Pan jedynie puścił oczko :) Później oczywiście bagaże, oddajecie tą kartkę, którą wypełnialiście w samolocie i za tłumem podążacie w kierunku Welcome Center, gdzie czekają ludzie z karteczkami, nazwiskami, whatever. Ja zaczęłam szukać pana/pani z tabliczką AuPairCare i oczywiście nie znalazłam. Nie czekałam sama, bo towarzyszyła mi poznana wcześniej w samolocie pani Krysia ;p Czekała na swojego męża, milion razy oferowała pomoc i w rezultacie użyczyła też telefonu. W międzyczasie jakiś wewnętrzny instynkt skierował mnie w stronę dwóch dziewczyn i jak się okazało słusznie, bo również były z APC i leciały tym samym samolotem :) Z tym, że z prowork'u , dlatego nie miałyśmy pojęcia o swoim istnieniu. Czekałyśmy chwilę i nadal nic ... w zakładkach au pair room'u macie instrukcje dotyczące lotu, lotniska oraz transferu do hotelu. Warto zapisać sobie numery telefonu na transporting shuttle i do koordynatorek z APC (najlepiej powoływać się na ''Dee'' ). Poszłam więc do okienka Welcome Centre, zgodnie z instrukcją 'co zrobić, gdy nikt mnie nie odbiera', powiedziałam o co kaman, ale pani kazała czekać. Hm, zadzwoniłam więc z telefonu wspomnianej wyżej p.Krysi ( <3 ) - kazali czekać. Cokolwiek zatem by się nie działo - macie czekać ;p Po 2 godzinach odebrał nas Pan z tej całej poczekalni, wsadził do busa i w drogę do hotelu Sheraton w New Jersey.

Po przyjeździe do hotelu krótkie organizacyjne spotkanie z koordynatorką i do końca dnia jest wolne. Dostajecie kartę do pokoju. Tłumaczę o co chodzi z tą "jedną walizką w pokoju". Zasada jest taka, że tylko jeden bagaż na kółkach możecie wziąć na górę. Nieważne, czy ten większy, czy ten mniejszy, chodzi o to, że tylko jeden jedzie z Wami na górę, a drugi zostaje w storze. Ja nie wiedziałam, że o to chodzi i byłam pewna, że mogę zabrać tylko mniejszą walizkę, dlatego do małej podręcznej spakowałam rzeczy na te dwa dni szkolenia, czyli ubrania oraz kosmetyki ( te w małych, specjalnych buteleczkach po 100ml, w liniach LOT nie więcej niż 900ml w sumie ). Było to wprawdzie praktyczne, bo nie musiałam się grzebać z tą wielką walizkę na górze, ale pewnie gdybym wiedziała wcześniej to nie robiłabym tak ścisłej selekcji w bagażu podręcznym. Zanim oddacie bagaż do stor'u możecie jeszcze poprzekładać rzeczy, pozabierać co tylko Wam potrzeba. Jeśli natomiast macie tyko jedną walizkę na kółkach, a bagaż podręczny w waszym przypadku to np. plecak, możecie zabrać na górę wszystko, ale nie musicie :) Mam nadzieje, że wiadomo o co chodzi. W moim przypadku upchnięcie wszystkiego w  podręczny okazało się bardzo praktyczne i wygodne.

W pokoju byłam z brazylijką i meksykanką, ta pierwsza jest w tej samej miejscowości co ja, druga niedaleko.  Pokoje bardzo fajne, są ręczniki i suszarka, więc nie brać jeśli ktoś zamierzał :) No i przejściówki do gniazdek zabrać obowiązkowo, bo inaczej nie naładujecie komputerków ! :)

Dzień zaczyna się bardzo wcześnie, rzekomo po to, by przygotowywać nas do wczesnej pory wstawania do pracy . Tak wiec o 6 pobudka, potem śniadanie, a od 8 zajęcia. Niektóre nudne bardziej, niektóre mniej, znośne na pewno i integracyjne, co uważam za plus :)
W pierwszym dniu szkolenia, czyli we wtorek, zaraz po zajęciach o 16:30 organizowana jest wycieczka do NYC za 44$. Problem w tym, że jest to wycieczka polegająca głównie na podziwianiu NY zza szyby autobusu, jakiś tam krótki przystanek na Times Square, ale ogólnie dużo czasu zajmuje stanie w korkach. Mówię to na podstawie relacji osób, które skorzystały, bo ja sobie odpuściłam :)
Tego samego dnia można zamiast wycieczki korzystać z 'atrakcji' hotelu, czyli siłownia, basen itd. Można też skorzystać z darmowego busa hotelowego, który zawozi nas do pobliskiego supermarketu. Płaci się tylko tipa dla kierowcy 1$ w jedną stronę. W pobliżu jest też best bay, czyli sklep z tanimi sprzętami elektronicznymi, więc jak ktoś ma ciśnienie na kupno aparatu, czy komputera, to kierowca wytłumaczy drogę :)

Drugi dzień, to podobny grafik, pobudka 6:00, śniadanie, zajęcia od 8:00. Wtedy są zajęcia z pierwszej pomocy i prowadzone są przez innych panów, ale dosyć znośne :) O 17 kończą się zajęcia.

I teraz tak ! Podczas całego szkolenia jesteście przypisane do grup. Każda z grup ma swój kolor w zależności od lokalizacji, w której będzie przez najbliższy rok . Za udzielenie pewnych odpowiedzi dostajecie punkty, za aktywność, wykazanie się w czymś itd. Za spóźnienie się otrzymujecie punkty minusowe ( w życiu nie spotkałam się z czymś równie irytującym, dziewczyny, niektóre to wręcz kobiety lat 26 dostają minus punkcika bo się spóźniły...dramat ). Nikt nie wiedział o co kaman z tymi punktami, znaczy...ja nie wiedziałam. We środę, czyli drugi dzień zajęć, również istnieje możliwość dostania się do NYC, już nie jest to wycieczka organizowana, ale sam transport hotel-Manhattan-hotel. Kosztuje to 26$. Osoby z drużyny, która wygrała, w nagrodę mają ten transport za darmo!
Dodatkowo kilka najlepszych pre-departure projektów zostaje nagrodzona w ten sam sposób. Zatem jeśli macie ambicje na kilkustronnicowe, kreatywne wycinanki, to do dzieła, może się uda. Jak nie, to zróbcie tak jak ja, czyli pre-departure dla 'picu' ;) Nie miałam większości wymaganych punktów, dostałam tylko naklejkę z zaznaczonymi punktami ''czego nie zrobiłam'' i tyle. Nawet nie wiem czy były w związku z tym jakieś konsekwencje, bo odebrała mi ten projekt inna dziewczyna. Ale skoro jestem w rodzinie, cała i zdrowa i nikt nie kazał mi wrócić do Polski, to jest OK. Tak więc, Wasz wybór :)

No i spójrzcie, pierwszego dnia wycieczka kosztuje 44$, w drugim 26$ i zwiedzanie na własną rękę ( jest wystarczająco dużo czasu jak na swoją pierwszą wizytę w Nowym Jorku, ja posiedziałam na Times Square, przeszłam spory kawałek wzdłuż Brodway'u, zawitałam do Central Parku, M$M's i Disney's store, a także kilka sklepów, bo nie mogłam się oprzeć by obczaić ceny ). Dodatkowo jak się uda, to możecie mieć ten transport za free, wiec wycieczki za 44 dolce nie polecam ;)
W moim przypadku i tak planowałam zapłacić te 26$ drugiego dnia, ale dwóm dziewczynom z mojej ekipy udało się jechać za darmo. Ale w związku z tym, że planowałyśmy to zrobić razem, to koszt 2x26$ ( za dwie z nas, które nie wygrały ) rozdzieliłyśmy na 4 osoby, więc wyszło po 13$. Nie wiem czy to dobrze wytłumaczyłam ;p W każdym razie chodzi o to, żeby kombinować i nie dać im zarobić na czymś, na czym nie powinni.
A! Jeszcze jedno. Jeśli osoba jednocześnie była i w drużynie, która wygrała oraz miała wybrany pre-departure projekt, to nie dość, że miała przejazd za free to mogła drugie miejsce podarować koleżance ;) No więc można zaoszczędzić. Można też kombinować z dostaniem się do NYC na własną rękę, z tym, że trzeba pamiętać o ciszy nocnej ( 22:30 ;] ).

Ostatni dzień szkolenia to ponownie wczesna pobudka, tym razem jeszcze wcześniej, żeby się wymeldować z pokoi. Od 8 są znów zajęcia przez 3 godziny,  a potem znowu jesteśmy podzieleni na grupy i musimy o wyznaczonych godzinach meldować się. Zależy to od tego, czy mamy lot do host family i o której, czy ktoś nas odbiera :)

Ogólnie...hm, no powiedzmy, że OK. Ja patrzyłam na to bardzo krytycznie, doszukiwałam się może na siłę haczyków. Ogólnie wyczułam, że chodzi o kasę z ich strony. Nie podobało mi się traktowanie nas jak dzieci. Z drugiej natomiast strony miałam 'przyjemność' jechać w busie do NYC z dziewczynami, bodajże z Kolumbii, które piszczały, skakały, robiły zdjęcia i oślepiały lampą kierowcę. Na nic zdały się jego prośby i moje zapewnienie, że za 5 minut będą w samym centrum Manhattanu i mogą robić miliony zdjęć. Tak więc.. Różnie to bywa.

Gdyby ktoś miał jakieś jeszcze pytania odnośnie szkolenia, to służę. Możliwe, że coś przeoczyłam.
Informacje o host family w kolejnym poście :)

Jestem u rodzinki drugi pełny dzień, bardzo udany zresztą. Po przypadkowym spotkaniu Izki (http://usaaupairusa.blogspot.com/) i Arletki w centrum handlowym zmontowałyśmy się z Renatą ( obecną au pair ) na imprezę. Przyjechał po nas Nick, znajomy dziewczyn i wio!
Wieczór, jak dla mnie, bardzo udany :)

Na razie tyle, bo środek nocy i padam ze zmęczenia! Adios bitchachos :)

P.


5

finally NY!

Stało się. Po półrocznych przygotowaniach, hektolitrach wylanych łez, pomieszania z poplątaniem. Jestem w USA !

Na nic zdały się moje obietnice, że spakuję się już tydzień przed wylotem, ogarnę wszystko, żeby ostatni tydzień w Polsce nie robić nic innego, tylko odpoczywać, spotykać się ze znajomymi i wpisywać w grafik tylko i wyłącznie przyjemne rzeczy. Tym oto sposobem, moje obietnice skończyły się na pakowaniu walizek na 3 godziny przed wyjazdem, totalnym zmęczeniem i podkrążonymi oczami i kupowaniem prezentów dwa dni przed wyjazdem.

Jeśli o prezenty chodzi, bo kilka z Was pytało, to :
  • Host mama dostała ręcznie malowane filiżanki, niestety nie pokażę zdjęcia, ponieważ już w sklepie Pani spakowała mi je do folii bąbelkowej i owinęła milion razy, żeby przeżyły podróż. Nie chciałam w związku z tym odpakowywać ich w domu. Powiem tylko, że są ładne ;p I że owszem, doleciały safe and sound :) A, i jeszcze album o Wadowicach!
  • Mały T. dostał koszulkę polskiej reprezentacji ze swoim imieniem i wiekiem, wodne malowanki z samochodami i słodycze.
  • Obecnej au pair - Renacie, kupiłam bransoletki. Podobały się jej ogromnie :)
  • Wprawdzie ''Babci'', czyli mama mojej hostki nie mieszka z nami, mieszka w jakiejś innej miejscowości i jeszcze nie miałam okazji jej poznać, ale mówi po polsku i bardzo czekała na mój przyjazd, więc postanowiłam też przywieźć jej coś. Jest to przekład wierszy Szymborskiej na język angielski wraz z płytą ( jakaś jazzowa aranżacja ).
  • Dla LCC miałam nic nie kupować, ale stwierdziłam, że dodatkowe pudełko słodyczy w walizce mi nie zaszkodzi;)



Pożegnania. Dzień wyjazdu, czyli 23 września był dla mnie bardzo, hm..dwuznaczny. Fakt, że był początkiem czegoś nowego sprawiał, że byłam ogromnie podekscytowana i ciekawa, ale te uczucia zostały zdominowane przez strach, rozpacz, żal, ból, smutek, lęk, naprawdę, wierzcie mi, wszystko co najgorsze. Zaskoczyłam samą siebie, nie sądziłam, że aż tak bardzo to przeżyję. Tylko i wyłącznie ze względu na te skrajne emocje, uważam 23.09.2013 za jeden z najgorszych dni mojego życia. Niedziela, czyli ostatni dzień pożegnań wykończył mnie doszczętnie. Gdyby chociaż moi znajomi i bliscy ułatwili mi to i nie płakali, to byłoby łatwiej. Nie zdążyłam spotkać się ze wszystkimi i bardzo tego żałuję. Rada: nie odkładajcie niczego i przede wszystkim nikogo na później. Nawet jak wyjeżdżacie za miesiąc...Nieważne jak bardzo zorganizowane jesteście , zawsze wychodzą jakieś nagłe sprawy, które krzyżują plany i uniemożliwiają np. spotkanie z kimś bardzo ważnym.

Lot
Po tych wszystkich smutkach i smuteczkach mogę powiedzieć, że potem było już tylko lepiej.
Leciałam samolotem liniami LOT bezpośrednio z warszawskiego Okęcia do JFK NY. W piątek, czyli 4 dni przed wylotem dowiedziałam się, że aktualny lot został odwołany, bo w naszych fantastycznych defectlinerach zapaliły się znów kontrolki wskazujące awarię. No zajebiście! Pierwszy raz naprawdę przestraszyłam się śmierci;p
Ale..tadam..Lot był naprawdę bardzo fajny. Po 10 minutach od wylotu dowiedzieliśmy się, że na pokładzie jest gość specjalny, Bronek Komorowski :D Jak mi uświadomili, że lecę z prezydentem, to stwierdziłam, że jest małe prawdopodobieństwo, żeby drugi z kolei znowu zginął w katastrofie lotniczej, więc byłam spokojna i o niego i o siebie :D
Jedyne co... kurczak na obiad na pokładzie zniszczył moją psychikę i podniebienie. Jeśli zostanę wegetarianką, to właśnie przez niego. Ble! Ale ogólnie bardzo w porządku, bez żadnych turbulencji. Jest trochę muzyki, filmów. Mi podróż umilili Floydzi, Michael Buble, Maryla Rodowicz i Alicia Keys :) Lot długi, ale w sam raz, żeby trochę rozładować napięcie i psychicznie zacząć przygotowywać się do nowego życia :)

Agencja, z którą jestem to APC. Na ich temat oraz całego Orientation mam naprawdę strasznie dużo refleksji i napiszę o tym osobnego posta, żeby niektórych ostrzec, bądź psychicznie i organizacyjnie nastawić przyszłe au pair, które wybierają się z tą agencją. Dotyczy to bagażu, który możemy zabrać ze sobą do pokoju ( tylko jedna walizka na kółkach może jechać z nami do pokoju, druga, jeśli ma kółka, zostaje w magazynie ), kosmetyków, wycieczki do NY i wszystkich chwytów, które agencja stosuje by zarobić na nas pieniążki. No i także Pre-departure project. Postaram się to zrobić jutro bądź dziś wieczorem :)

Host family
U mojej rodzinki jestem już dobę i również opiszę wszystko w kolejne notce. Po pierwsze nie chcę, żeby ta była zbyt długa. Po drugie zaraz będę musiała odebrać Młodego z przystanku. Póki co jestem z ich obecną au pair, która uczy mnie wszystkiego, więc nie pracuję jeszcze oficjalnie, tylko się wdrażam. Okolica jest przepiękna, mój dom i pokój również. Czuję się jak w domu, mimo, że póki co te uczucia są bardzo niestabilne i nieokreślone, ale naprawdę wiele wskazuje na to, że mogę tu być naprawdę szczęśliwa :)

Na chwilę obecną wystarczy!
Jestem cała, zdrowa, zadowolona i na terenie USA jeszcze nie miałam powodu do płaczu, więc jest dobrze ! A nawet bardzo :)

Z Rockville Centre, NY, pisała do Was...

P. ;)
9

3 x P

... czyli przygotowania, prezenty, pożegnania ...
Maszyna ruszyła, odkąd licznik po prawej stronie wskazuje tylko jedną cyfrę.
Nerwy powoli zaczynają puszczać. Zaczyna do mnie to wszystko docierać.
Ekscytacja miesza się z paraliżującym strachem. Nie mogę jeść, schudłam 2,5 kilo, zdrapuję lakier z paznokci, idę do sklepu po mleko a wracam z dwiema siatkami zakupów, przy czym w domu okazuje się, że w ani jednej ani drugiej nie ma mleka.
Pierwsze pożegnania za mną, łzy się polały, ogólnie jestem miękka jak gąbeczka i wzruszam się, gdy ktoś wypowiada moje imię bardziej pieszczotliwie niż zwykle.
Znam ten stan... i tak bardzo go nie lubię. Chciałabym tam już być, tak co najmniej dwa tygodnie. Obudzić się rano w swoim nowym łóżku,w swoim nowym pokoju, w swoim nowym domu i przywitać się ze swoją nową rodzinką. A w nowym sklepie na 'osiedlu' uśmiechnąć się do swoich nowych sąsiadów.
Ale póki co..the hardest part, the strangest start. 

Nowe walizki dojechały do mnie cale i zdrowe. Prezenty pokażę w następnym poście, gdyż część z nich jest dopiero w drodze. Polecam co najmniej dwa tygodnie przed wylotem zrobić sobie listę rzeczy do załatwienia i grafik, poszperać trochę po forach, aby nie obudzić się na 5 minut przed wylotem i uświadomić sobie, że coś jednak umknęło. Osoby zabierające ze sobą jakieś urządzenia niech pamiętają o przejściówkach i zmianach napięcia w amerykańskich gniazdkach. Z kolei jeśli ktoś chce zaoszczędzić trochę miejsca w walizce i zmniejszyć objętość ubrań, niech zaopatrzy się w worki próżniowe ( ja kupiłam w rossmanie dwa worki za 14,99 , z czego zabiorę tylko jeden na jakieś cieplejsze rzeczy; są też na allegro dużo tańsze, więc warto o tym wcześniej pomyśleć ). I obowiązkowo sprawdzić ząbki przed wylotem, chyba nikt nie chce wydawać potem swojej miesięcznej wypłaty na jednego zęba, zwłaszcza, jeśli można zrobić to tu i teraz. U mnie wizyta na szczęście skończyła się tylko krótkim : nie mam tu nic do roboty, gratuluję, do widzenia. 

Jedyny problem, póki co, mam z zawieszeniem karty w t-mobile. Nie będę tam zabierać swojej karty, więc chciałam zawiesić ją tutaj na rok ( mam abonament ) i wrócić do tego samego numeru po powrocie. Jak się jednak okazuje, czegoś takiego już nie robią. Albo zerwę umowę, albo sama wygaśnie w styczniu. Wszystko spoko, ale ja CHCĘ mój numer. Serio, kocham Go nad życie i nie chcę żadnego innego ... Z innym numerem telefonu już nie będę tą samą patką . No, może tyle w tym temacie, tak będzie lepiej .

Zazdroszczę wszystkim, które doleciały całe i zdrowe i żyją sobie już tamtym życiem. Tylko nie zapominajcie o nas ! :)

Na chwilę zostawiam dziś mój american dream między walizkami i tym totalnym chaosem i pozwolę sobie na ... hm ... chwileczkę zapomnienia :>

Przyjemnego weekendu Wam życzę ;)

P.




9

wiza, good luck i wrześniowy dzień dziecka

I po krzyku !
Moja przyjaciółka i jednocześnie współlokatorka przez jakiś okres czasu ćwiczyła z Ewą Chodakowską i pamiętam, że z drugiego pokoju często słyszałam właśnie to zdanie . Podejrzewam, że po wyjściu z konsulatu wyglądałam i czułam się podobnie jak ona po treningu. Z tą różnicą, że ona słyszała jeszcze w trakcie : to ćwiczenie doskonale podnosi pośladki. Obstawiam, że spotkanie wizowe już niekoniecznie...

Do rzeczy. Teoretycznie w przypadku naszego programu i starania się o wize J-1 spotkanie z konsulem to czysta formalność. Nawet szukając informacji na temat odmów wizy au-pairkom nie znalazłam niczego konkretnego. Nieraz trzeba było dosłać jakieś dokumenty, dodatkowe referencje w przypadku dzieci poniżej 2-giego roku życia, ciśnienie na chwilę podskoczy ale w rezultacie wiza ląduje w paszporcie.
Jednak kilka dni temu, gdy miałam już potwierdzone spotkanie w krakowskim konsulacie, doszły do mnie informacje i do części z Was również, że jedna z dziewczyn nie dostała wizy. Właśnie w Krakowie. 
Na temat tej au-pair wypowiadać się nie będę, bo nie mam zielonego pojęcia jak w rzeczywistości sprawa wyglądała. Nie rozmawiałam z nią, nie wiem nawet jak się nazywa, ile ma lat albo jaki ma rozmiar buta, więc plotek siać nie będę. Jednak na samą myśl, że w Krakowie w konsulacie jest ktoś, kto odmówił wydania wizy osobie, która teoretycznie nie powinna się niczego obawiać, sama na chwilę zwątpiłam. Rozważałam nawet przeniesienie się do Warszawy, gdzie taka sytuacja nigdy się nie zdarzyła i teoretycznie miałabym pewniejszy grunt. Ale poddać się tak łatwo ? Nie ! :)

Wiadomo ryzyko jest zawsze, ale podjąć je trzeba. Może dla niektórych spotkanie wizowe poszło już dawno w zapomnienie i było tylko odhaczeniem kolejnej pozycji na liście przygotowań, ale w obliczu takiej sytuacji, no...co będę dużo mówić, bałam się jak cholera ;) W końcu to nasze być albo nie być. 

Oczywiście wszystko się udało, w rzeczywistości może nie było to spotkanie niczym nadzwyczajnym, ale mam kilka spostrzeżeń, które może Wam pomogą, jeśli też się obawiacie tego, czego obawiałam się ja. 

Zwykle,przygotowując się na spotkanie wizowe skupiamy się na dwóch rzeczach . Po pierwsze przygotować takie argumenty, żeby konsul wiedział, że zamierzamy tu wrócić, bo mamy do czego. Oni nie chcą obcych u siebie. My jesteśmy z wymiany międzykulturowej, mamy wszystko czarno na białym więc nie stanowimy dla nich problemu, ale muszą wiedzieć, że nie spierniczamy z kraju bo nam się tu życie nie układa.
Po drugie, nie bez powodu bierzemy na spotkanie z konsulem referencje. Oni chcą mieć pewność, że się nadajemy. Że takie Polaczki są na tyle fajne, żeby móc zajmować się fajnymi, amerykańskimi dziećmi. Dlatego też chcemy zaprezentować się jak najlepiej, żeby mieli co do tego pewność.

Z mojego dzisiejszego spotkania z PRAWDOPODOBNIE tym samym Panem, który odmówił wizy poprzedniej koleżance wynika,że mogą mieć na uwadze jeszcze coś innego. Wbrew pozorom nie chodzi im tylko o swój własny, amerykański interes, ale też o nasze bezpieczeństwo. Pytania, które zadawał mi konsul wskazywały na to, że w jego oczach au-pair to tania siła robocza, która podjarana jak zapałka miejscem, do którego leci, daje się wykorzystywać i odbębnia w rodzinie czarną robotę. Może trochę wyolbrzymiam, ale wnioskuję to po konieczności opowiedzenia szczegółowo o swoich obowiązkach tam, dodatkowych pytaniach konsula w tym temacie i tego, jak ważna dla niego była umowa między au-pair a rodzicem odnośnie liczby przepracowanych godzin. Nie wiem z czego to może wynikać. Wiem natomiast, że w obliczu takiej postawy konsula najważniejsza dla nas jest stanowcza obrona swojego stanowiska i udowodnienie Panu, że doskonale wiemy, co robimy i czego chcemy. 

Na początku zostałam zapytana o to, ile mam lat i czym się w ogóle zajmuję. I w takich chwilach ubóstwiam zajęcia z komunikacji interpersonalnej. Mówcie tyle, ile trzeba, ale w taki sposób, żeby drugą osobę zainteresować i wkręcić między zdaniami coś, co druga osoba chce usłyszeć. Ja opowiedziałam mu o ukończonych właśnie studiach, chęci wyjazdu w celu poznania nowej kultury i żeby przemyśleć jakie studia magisterskie chcę podjąć w przyszłym roku. TADAM. Ukryta informacja dla konsula, którą chciał usłyszeć : tak, chcę tu wrócić i wiem po co. 
Dalej przeszliśmy do rodzinki. Co to za rodzina, ile dzieci, wiek. Opowiedziałam więc o mojej single mom, która adoptowała chłopca w tamtym roku, gdy ten miał wówczas 4 latka. Zaciekawiony konsul spytał, czy dziecko jest normalne, czy ma jakieś upośledzenie ( nie wiem dlaczego połączył jedno z drugim ). Powiedziałam, że całkowicie normalne. Dodałam też, że zajmowałam się takimi dziećmi, ponieważ w ramach studiów miałam praktyki w domu dziecka. TADAM . Kolejna informacja dla konsula : tak, proszę pana, nadaję się.
Obowiązki, tu pan konsul był szczególnie wrażliwy. Podałam mu schemat dnia, czyli przygotowanie małego do szkoły, w międzyczasie pranie JEGO rzeczy, ogarnięcie JEGO pokoju, czynności związane tylko z NIM. Po powrocie ze szkoły przygotowanie dla NIEGO posiłku, zajęcia dodatkowe bądź w domu aż do przyjazdu host mamy. I w tym momencie pan upewniał się raz jeszcze, czy gotuję wyłącznie dla niego i czy sprzątam wyłącznie jego rzeczy. Więc tak, moje obowiązki dotyczą tylko chłopca i wszystkiego, co związane z nim. Powiedziałam również, że rozmawiałam z ich obecną au-pair, która bardzo ciepło wypowiada się na temat rodziny. TADAM. Informacja dla pana po drugiej stronie okienka : wiem, gdzie jadę, mam pewność co do wykonywanych obowiązków, kontaktując się z obecną au-pair mam jakieś poświadczenie tego, że jadę w bezpieczne miejsce i nikt nie zamierza mnie tam wykorzystywać. Dodatkowo konsul zażyczył sobie umowy dotyczącej ilości godzin. Jeśli Wasza agencja daje Wam tylko list, to zadbajcie o to, aby w razie czego zaopatrzyć się w jakąś umowę, gdzie będzie jakakolwiek wzmianka o godzinach bądź obowiązkach. Myślę, że w moim przypadku chciał po prostu mieć na papierze to, o czym mówię.

Przy rejestracji dostajemy broszurkę z naszymi prawami, jako pracownika. Konsul zapytał mnie tylko, czy przeczytałam i czy mam jakieś pytania w tej sprawie. Podkreślił, że nasze bezpieczeństwo jest niezwykle ważne i żebym pamiętała, aby nikomu nie dawać swojego paszportu, bo nikt nie ma prawa mi go zabierać. Słowo bezpieczeństwo podkreślił bardzo wyraźnie. 

Good luck! I wizę dostałam. Nie trzeba ściemniać, nie trzeba koloryzować. Najważniejsze : uśmiech. Zanim zaczęłam cokolwiek mówić i zanim się przywitałam strzeliłam najszerszy uśmiech, jaki potrafiłam. I wierzcie mi, był jak najbardziej szczery. Wprawdzie mamy świadomość, że właśnie od tego Pana w dużej mierze zależy nasz rok w Stanach, ale nie zapominajmy, że tak naprawdę wszystko w naszych rękach. Tak więc : uśmiech, pewność siebie i stanowczość w głosie. Byle nie zakrawało to o cwaniactwo. Naturalnie przede wszystkim ! Mamy wystarczająco dużo czasu, żeby wybrać rodzinkę, do której jedziemy i ją poznać. Ja jeszcze wczoraj wygooglowałam sobie dokładnie kim z zawodu jest moja hostka. Z jednej strony dlatego, żeby umieć odpowiedzieć na to pytanie i nie jąkać się przy mówieniu vice president of information technology delivery effectiveness, ale również żeby jeszcze lepiej Ją poznać. W końcu czeka mnie rok z Nimi :)

Niech konsul wie, że doskonale znamy program i zakres swoich obowiązków, potrafimy zadbać o siebie i swoje interesy. Jeśli chodzi o te prawa, broszurka ma kilka stron, na niektórych spotkaniach wizowych zdarzało się, że konsul pytał o któreś z nich. Jest wystarczająco dużo czasu w poczekalni na ogarnięcie tych paru stron, gdyby ktoś jednak chciał się przygotować już wcześniej, to podaję stronkę, którą znalazłam wczoraj. Dokładnie ta sama broszura w formie pdf :
http://www.studentpoint.pl/download.php?file_id=1616
No, mimo pewności siebie nie zapominajmy o skromności. Nie chodzi o to, żeby z każdego naszego słowa aż kipiała zajebistość. Za kozaczeniem przecież nikt nie przepada ;)

Być może przypadek z odmówieniem wizy był jakiś wyjątkowy, tego nie wiemy. Nie ma co panikować, tylko spojrzeć na swoją sytuację z różnych perspektyw i wszystko da się zrobić. 
Gdyby ktoś miał dodatkowe pytania dotyczące spotkania właśnie w Krakowie, np. odnośnie całej procedury tam na miejscu ( która rozpoczyna się od zostawienia swoich rzeczy u fotografa na przeciwko :D ) , to piszcie ;)

A jeśli chodzi o dzień dziecka. Dostałam przedwyjazdową wyprawkę od mamy i muszę się pochwalić. 
Bo przecież : Przyda Ci się, Patka...


Tradycyjnie : Trzymam kciuki ! :)

P.