Mijają dziś dokładnie 3 miesiące, odkąd jestem w USA. Taka pierwsza maleńka 'rocznica', więc myślę, że mogę pozwolić sobie na podsumowanie. Ostrzegam, że post może być totalnie przesłodzony, więc jak macie na czas świąt za dużo czekolad na choince, to nie polecam ;) Poza tym będzie baardzo długi i dosyć prywatny, więc naprawdę nie oczekuję odzewu, potrzebuję zrobić ten zapis dla samej siebie - nie tylko na mijającą 3miesięcznicę, ale też na zbliżający się koniec roku :)
Postanowiłam pogrupować swoje przemyślenia po każdych 3 miesiącach, by po roku czasu móc zestawić je wszystkie razem ze sobą i zobaczyć, jak wiele się zmieniło i w jaki sposób.
Zacznę od relacji z
host rodziną. Pamiętam swoje pierwsze dwa tygodnie tutaj, gdy zastanowiłam się przez maleńką chwilę, jakby to było być pierwszą w historii au pair, która poszła w rematch z powodu braku miłości i chemii w stosunku do swojego host dziecka poprzez wygórowane oczekiwania wobec siebie samej. Pamiętam to jak dziś, gdy byłam niesamowicie zmieszana i przerażona, gdy dotarło do mnie, że nie tak wyobrażałam sobie swoje uczucia do Małego T. Możliwe, że wzięło się to z faktu, iż moje wcześniejsze doświadczenia nauczyły mnie, że w moim przypadku miłość, niestety, NIE przychodzi z czasem. Po dwóch niepewnych tygodniach stąpania po niestabilnym gruncie wszystko zaczęło obracać się o 180stopni. Kwestia czasu, cierpliwości i odpowiedniego dystansu przez te 3 miesiące pomogły mi stworzyć zarówno z moim chłopcem jak i z host mamą piękną relację, o której pisałam już niejednokrotnie i pewnie jeszcze nieraz będę. Na chwilę obecną wiem, że jestem w stanie zrobić dla tej dwójki bardzo wiele i nie wyobrażam sobie być z jakąkolwiek inną rodziną. Po 3 miesiącach bycia w tym 'związku' czuję, jakbyśmy znali się od lat. Nadal nie czuję się jak pracownik, czuję się jak starsza siostra młodego ( chociaż nieraz jak druga mama ;) ) i starsza córka hostki. Tak zresztą mnie opisała i tak rzeczywiście jest. Mimo bliskiej relacji mam dużo prywatności i dużo komfortu w podejmowaniu jakichkolwiek decyzji. Nikt nie wciska nosa w nieswoje sprawy. Nikt nie traktuje mnie jak duże dziecko. Nieraz mam wrażenie, że to ja przeginam z sms'ami do hostki na temat tego gdzie jestem, z kim i o której będę. Pasuje mi ten układ i zrobię ze swojej strony wszystko, by tak pozostało.
Kontakt z Polską. Pierwsza rzecz : nadal nie tęsknię. Nie było homesicku, nie było dnia, w którym chciałabym wrócić (z wyjątkiem dnia pogrzebu mojego kumpla). Liczba koszmarów o powrocie do domu zwiększyła się na chwilę obecną do czterech. Bardzo nie chcę tego pisać i myślę nawet, że nie powinnam, ale taka jest prawda. Ale wiem, że wszystko z czasem może się jeszcze zmienić. Jedyna osoba, z którą rozmawiam regularnie na skype, to mama, której czas beze mnie się niemiłosiernie dłuży i która odczuwa moją nieobecność chyba najboleśniej, tak myślę. Przykre jest to, że to Ona jest osobą, która nieraz ściąga mnie na ziemię swoim polskim podejściem. Od zawsze bardzo się różniłyśmy i tym bardziej tutaj, w kraju nieustającej otwartości i życia chwilą widać to wyraźniej. Nie potrafi nieraz cieszyć się moim szczęściem, przez co zdarza mi się wpadać w furię i po takiej rozmowie potrzebuję kilku godzin,żeby wrócić do dobrego humoru. Zawsze wówczas porównuję (choć bardzo tego nie lubię) jej podejście do tutejszego, choćby podejścia mojej hostki. Nikt nie szuka problemów na siłę, szczególnie tam, gdzie naprawdę ich nie ma. Wręcz przeciwnie, nawet w trudniejszych sytuacjach ludzie tu starają się je łagodzić, by jak najmniej dotkliwie je odczuć. To niesamowite, bo właśnie dzięki temu, mam wrażenie, wydają się być szczęśliwsi.
Poza tym, utrzymuję naprawdę dużo kontaktów ze znajomymi, nawet więcej, niż się spodziewałam. Każdego dnia dostaję wiadomości, każdego dnia staram się też odpisywać, bo już jakiś czas temu doceniłam to, co zostawiłam w Polsce i nie chcę zaniedbać tego, co ma tak silny fundament. Odświeżyłam też swoje dawno pogrzebane kontakty, nawet te, które miałam wrażenie, już nie mają prawa bytu (przez te 3 miesiące odezwały się wszystkie moje miłości życia :D ). Od osób, od których w życiu bym się nie spodziewała, dostałam niezliczoną ilość miłych słów. Słów podziwu, troski, dopingu, pozytywnego wsparcia. Każdego dnia wiem, że ktoś o mnie myśli i cieszę się, że wśród grona tych osób nie zdarzyło mi się ani raz spotkać z negatywnym podejściem. Być może takie osoby są, cieszę się jednak, że nie dane mi jest być tego świadomą. Cieszę się, że moi najbliżsi przyjaciele cieszą się moim życiem tutaj, bo to na Nich najbardziej mi zależy. Cieszę się, że rozumieją moją potrzebę życia tym, co jest tutaj, a nie tym, co jest w Polsce. Doceniam ich wyrozumiałość i utwierdzam się w przekonaniu, że nieważne w jakiej części świata bym była, są niezastąpieni. Mimo cudownych znajomości nawiązanych tutaj i przeróżnych przygód, nic nie jest w stanie zastąpić porannej kawy z J. i piwa z sokiem imbirowym w Alchemii, piwa z Z. w Alternatywach, które zwykle kończyło się spontanicznymi i jednymi z najfajniejszych, imprezami na krakowskim rynku. Choć 3 lata studiów wspominam jako-tako , to dziś wiem, że najpiękniejsze, co z nich wyniosłam to znajomość z K. i A., które powinny dostać Nobla za pokojowe nastawienie do mnie i anielską cierpliwość i zawsze, ale to zawsze, umiejętność poprawy humoru. Nic mi tutaj też nie zastąpi rozmów z moją P., która zrozumie wszystko, podejrzewam, że nawet jakbym kogoś zabiła, to mogłabym jej o tym powiedzieć (serio, nie wiem dlaczego akurat taki przykład, ale to naprawdę unikat :) ). I kawa z A. w galerii cafe! Osoba, która ratowała mi tyłek całe 3 lata w liceum i w dalszym ciągu się mnie nie wyrzekła. I cała 'paczka' z moich Wadowic, niezliczona ilość rozmów i wypitego alkoholu z A., coweekendowe melanże w Cynamonie, wieczna gotowość do zrobienia czegoś nienormalnego. Boże, wychodzę na jakiegoś totalnego ochleja. O kimkolwiek nie piszę, to z nim piłam :D Dziękuję za wszystkich, którzy wspierają mnie na odległość. Wiem, że bez tego nie byłoby mi tutaj tak dobrze. Dziękuję, W., że wierzyłeś w ten wyjazd i mogłam liczyć na Twoje wsparcie mimo wszystko. Mogłabym tak wymieniac i wymieniać, wiem jednak, że właśnie te osoby tu zaglądają. Nie mogłabym być w pełni szczęśliwa z myślą, że nie mam do kogo wracać, że nikt nie cieszy się moim szczęściem, że wraz z wyjazdem ktoś mnie skreślił ze swojego życia.
Podróże. Będąc tu 3 miesiące, czasem wydaje mi się, że i tak sporo czasu zmarnowałam. Że mogłabym podróżować więcej, bardziej kombinować, zwiększyć zasięg weekendowych wypadów,nie ograniczać ich jedynie do Nowego Yorku. Apetyt rośnie w miarę jedzenia, więc jeszcze 3 miesiące temu taki Nowy York 'za oknem' był spełnieniem moich oczekiwać, na tym etapie natomiast, mając w zasięgu ręki znacznie więcej, rośnie poprzeczka a wraz z nią oczekiwania wobec siebie i wobec tego, co mogę tu mieć i zobaczyć. Niemniej jednak udało mi się zobaczyć
Waszyngton, Philadelphię, Baltimore. Spędziłam Święto Dziękczynienia w
Bostonie, a sam Nowy York, kiedyś nieosiągalny, wydaje się być teraz moim 'drugim domem'. Postawiłam swoją stopę w 8 Stanach :
New York, New Jersey, Pennsylvania, Delaware, Maryland, Virginia, Connecticut oraz
Massachusetts... Mam też masę planów na kolejne wyprawy i wierzę w ich realizację bardziej, niż kiedykolwiek. W końcu jestem tutaj, to wystarczający dowód na to, że nie ma rzeczy niemożliwych.
Język. Kiedyś pisałam, że nie miałam tutaj pierwszej blokady językowej, ponieważ w zeszłym roku przez 3 miesiące posługiwałam się angielskim i wówczas się jej pozbyłam. Niemniej jednak na pewno nie spłynęło po mnie to, że nagle muszę się przestawić na posługiwanie się angielskim dosłownie wszędzie, nie tylko w rozmowie o tym, jak mi minął dzień i skąd jestem, ale również żeby załatwić wszelkie formalności związane z pobytem, a co za tym idzie biorąc na siebie ogromną odpowiedzialność nie tylko za siebie, ale również za osoby wokół mnie. Pamiętam jak po pierwszym miesiącu miałam etap, gdzie wydawało mi się,że wręcz cofnęłam się w rozwoju, jeśli chodzi o angielski. Że powinnam dużo więcej, a jest wręcz przeciwnie, brakowało mi słów w każdym zdaniu. Dziś, po 3 miesiącach, z perspektywy czasu mogę śmiało powiedzieć, że tak naprawdę nie miałam większych problemów z komunikacją, ale też z pewnością stałam się mistrzem rozmawiania na migi i mogłabym teraz udzielać korepetycji z rysowania kształtów w powietrzu :) W dalszym ciągu zdarza mi się nie rozumieć co kto do mnie mówi, szczególnie, że naprawdę słyszę tutaj co chwilę inny akcent. Nawet wczoraj, stojąc przy kasie u niesamowicie przystojnego Pana, nie miałam zielonego pojęcia o czym on do mnie rozmawia i jedyne co mogłam zrobić, to przytakiwać i uśmiechać się z tępym wyrazem twarzy :) Każdej osobie niepewnej swoich umiejętności językowych jednak będę zawsze powtarzać, że nie ma się czego bać. Wszyscy są wyrozumiali, chętni do pomocy, a angielski wejdzie Wam do głowy szybciej, niż Wam się wydaje :) Od 11 stycznia zaczynam swój kurs językowy tutaj, z którym wiążę spore nadzieję na opanowanie angielskiego raz na zawsze i porządnie. No bo gdzie i kiedy, jak nie tu i teraz :)
Tutejsze znajomości. Od samego początku głęboko wierzyłam w to, że jak zwykle uda mi się trafić na dobrych ludzi tutaj. I tak też się stało. Większość dziewczyn, z którymi tutaj spędzam czas, to au pairki, jednak cieszę się, że są to kobiety, z którymi mogę pogadać o wszystkim i robić dosłownie wszystko. Nasze weekendowe wypady nie polegają na rozmawianiu tylko o dzieciach, ale to właśnie wtedy pozwalamy sobie na bycie osobami, żyjącymi obecnie tutaj, mającymi jakąś przeszłość i problemy codziennie, jak każda normalna osoba, ale przede wszystkim mającymi marzenia i plany na pobytu tutaj.Przez 3 miesiące moje grono tutejszych najbliższych uległo naturalnej selekcji i zdecydowanie mogę powiedzieć, że mój team to Sara z Brazylii oraz dwie Monie i Arletka z Polski. Wiem też, że mimo rzadszych spotkań, mogę zawsze liczyć na Michała , Olkę, Izkę i grono innych osób, w tym grupka Niemek, które wystarczy, że po prostu są w pobliżu. Nieraz przypadkowo spotykam koleżanki au pairki, które zawsze zapewniają o swojej obecności i otwartości mimo, że nie piszemy do siebie w pierwszej kolejności odnośnie piątkowego wyjścia. I samo to jest naprawdę miłe. Wiadomo, nie da się wszystkich kochać , ale na pewno w moim okręgu da się wszystkich tolerować, przez co tworzymy naprawdę zgrany zespół i nie znam au pairki w mojej okolicy, która czułaby się samotna, nieszczęśliwa i nie czułaby się bezpieczna.
Faceci. Dużo osób pyta o moje spostrzeżenia i moje kontakty z tutejszymi facetami. No tak ;) Co mogę powiedzieć? Ja osobiście bardzo, ale to bardzo nad Nimi ubolewam :) Nie wiem, czy tylko ja mam problem z trafieniem na normalnych facetów tutaj, czy to wynika z mojego dystansu, ale naprawdę ciężko jest poznać kogoś 'fajnego'. Mam wrażenie, że wielu facetów traktuje nas jako egzotyczne atrakcje, przez co nie patrzą na nas do końca na serio. Świadomość naszego tymczasowego pobytu automatycznie kreuje nas na dziewczyny ... po prostu 'tymczasowe' ;) . Zawsze powtarzam, że jak my siebie postrzegamy, tak inni będą postrzegać nas, tu jednak jest to trudniejsze. Dlatego usilnie próbując zaprzeczyć wszystkiemu temu, co myślą na nasz temat, zrobiłam się ogromnie uprzedzona i gdziekolwiek jestem, spodziewam się ataku hien i jestem gotowa na jego odparcie. Brakuje mi tu normalnych kumpli. Całe życie, od przedszkola, trzymałam się z wieloma kolegami i zwyczajnie brakuje mi w ekipie męskiego towarzystwa, męskich żartów, ich sposobu myślenia , droczenia się, a czasem po prostu przytulenia do kogoś silniejszego i poczucia bezpieczeństwa:) Ciężko jednak nawiązać tu znajomości bez drugiego dna, niestety, szczególnie gdy jest się Polką-au pairką. Może kiedyś inaczej patrzyłabym na to wszystko, niektóre rzeczy byłyby mi bardziej obojętne. Jakiś czas temu pisałam, że owszem miło jest być zauważoną, ale to wszystko do czasu. Zostawiając jakiś czas temu za sobą relację pełną wzajemnego szacunku i poczucia bezpieczeństwa nie zamierzam teraz zaniżać swoich oczekiwań i priorytetów i iść na łatwiznę. Zawsze powtarzam tutejszym facetom, że naprawdę w miejscu, w którym powinien znajdować się mózg, mam prawdziwy
mózg, a nie orzeszka ;)
Nie mogę jednak krytykować wszystkich, poznałam kilku naprawdę fajnych facetów, którzy ogromnie mi zaimponowali, ale zazwyczaj są to czarni ojcowie dzieci, z którymi mój Młody chodzi na karate ;p Poznałam też kogoś, o kim mogę powiedzieć 'poznałam kogoś' ;) Ale póki co ... milczę ;)
Coś jeszcze ?
Przez ostatnie 3 miesiące znalazłam się w totalnie innym świecie i bardzo dobrze się w nim czuję. Mój mózg pracował i pracuje stale na pełnych obrotach. Prócz otoczenia, ludzi, zmieniłam styl życia i wprowadziłam wiele nowych zasad. Niektórymi rzeczami przestałam się przejmować, o inne z kolei zaczęłam dbać. Cokolwiek by to nie było, jest mi bardzo dobrze w tym momencie tak, jak jest. Wierzę w siebie, wierzę w to co robię i nie boję się marzyć :) Z uśmiechem patrzę w przyszłość, szczególnie na kolejne miesiące tutaj.
Na pewno nie jest to jeszcze ostatni mój post przed nowym rokiem, więc może zbierze się we mnie jeszcze trochę refleksji na temat tego, co minęło :) I pewne jest to, że każde słowo napisane w dzisiejszym poście pełnej jest szczerej wdzięczności za te minione 3 miesiące.
Każdemu życzę takich emocji, szczególnie na ten zbliżający się czas podsumowań, refleksji, podziękowań. Życzę każdemu zwolnienia tempa na moment, chwili zadumy. Z okazji Świąt życzę Wam trzeźwego rozejrzenia się wokół siebie i dostrzeżenia wokół wszystkich, nawet najmniejszych szczegółów, które czynią Wasze życie wartościowym. Życzę Wam cudownych ludzi, z którymi możecie dzielić się swoją radością. Życzę rodzinnej atmosfery i chwili wzruszania bez względu na to, czy jutro zasiądziecie do stołu z rodziną w swoim domu, z host rodziną, przyjaciółmi, czy może w tym roku nie będzie okazji do wspólnej wigilijnej wieczerzy.
Tym akcentem, przygotowując się na ostatni przedświąteczny meeting z moimi dziewczynami, a także pakując walizki na świąteczny wyjazd do Babci, żegnam i serdecznie pozdrawiam.
P.
|
dreaming of the white christmas nabrało nowego znaczenia ;) |